Jeffrey Katzenberg, współzałożyciel DreamWorks i były prezes Walt Disney Studios, wpadł na dość radykalny pomysł dotyczący ostatniego sezonu serialu "Breaking Bad". Kyle Buchanan z New York Times podzielił się w mediach społecznościowych kilkoma cytatami z wywiadu z Katzenbergiem, w którym mężczyzna zdradził, że zaproponował kiedyś ekipie odpowiedzialnej za wspomniany taśmowiec, że za stworzenie trzech dodatkowych odcinków serii zapłaci im 75 milionów dolarów.
- Spotkałem się z nimi może cztery lub pięć miesięcy przed premierą ostatniego sezonu - wyjawił Katzenberg. - Złożyłem im propozycję, że kupię od nich trzy dodatkowe odcinki "Breaking Bad" płacąc 25 milionów dolarów za odcinek. W tamtym czasie wyprodukowanie jednego epizodu kosztowało ich 3,5 miliona dolarów, więc tak naprawdę kupienie trzech nowych odcinków za wspomnianą kwotę oznaczało, że zarobiliby więcej z tychże trzech epizodów niż za pięć lat produkcji całego serialu.
Plan Katzenberga dotyczący trzech odcinków nie odbiegał daleko od tego, co teraz przewiduje dla swojej nowej streamingowej platformy Quibi. Wykonawca chciał podzielić każdy odcinek "Breaking Bad" na rozdziały, z których każdy będzie trwał od 5 do 10 minut. Jeden rozdział byłby wydawany każdego dnia za dolara. Ekipa "Breaking Bad" odrzuciła ofertę Katzenberga, głównie dlatego, że finałowe odcinki nie nadawały się na jakikolwiek dodatkowy podział (wystarczy wspomnieć gdzie Walter White znalazł się w finale serii). Patrząc wstecz, Katzenberg utrzymuje, że wydanie odcinków "Breaking Bad" w ten sposób byłoby ogromnym sukcesem finansowym.
- Byłem przekonany, że znalazłoby się 10 milionów ludzi, którzy płaciliby za to dolara dziennie przez 30 dni, a to byłby sukces finansowy wszechczasów - powiedział Katzenberg w rozmowie z Buchananem. - Chcę powiedzieć, że gdybym miał nawet dziesięć procent racji, zarobiłbym pieniądze! Któregoś dnia ktoś to zrobi. Stworzą "Gwiezdne Wojny" i powiedzą: "Hej, ktoś chce to zobaczyć? 25 dolarów na żądanie. I 500 milionów ludzi obejrzy to i będzie to największy wynik kasowy wszechczasów!
Na platformie streamingowej Katzenberga Quibi, dostępne filmy/seriale są wydawane w krótkich fragmentach podobnych do jego pomysłu na "Breaking Bad". Serwis zadebiutował w kwietniu 2020 roku.
Źródło: IndieWire
Nie zdziwcie się, jeśli zauważycie puste ulice i spuszczone zasłony w środkowym regionie Rosji 12 września, gdy mieszkańcy korzystają z oferty gubernatora regionalnego, aby pomóc w powstrzymaniu kryzysu demograficznego w Rosji.
Gubernator Uljanowska Siergiej Morozow dekretował 12 września jako Dzień Poczęcia i daje parom czas wolny od pracy by promować prokreację. Pary, którym urodzi się dziecko dziewięć miesięcy później w rosyjskim dniu narodowym - 12 czerwca - otrzymają pieniądze, samochody, lodówki i inne nagrody.
W 2020 roku obchodzona będzie 15. rocznica zainicjowania święta - to w 2005 roku w regionie nadwołżańskim, około 885 kilometrów na wschód od Moskwy, odbyła się jego inauguracja. Od tamtego czasu liczba uczestników - i liczba urodzonych dzieci - rośnie.
- Jeśli w rodzinie będzie dobra, zdrowa atmosfera w domu, jeśli mąż i żona będą kochać siebie i swoje dziecko, będą w dobrym nastroju, a to obejmie również miejsce pracy. Tak więc w całym kraju będzie zdrowa atmosfera - powiedział Morozow w rozmowie z AP Television News. - Przywódcy (w kraju) są zainteresowani kwestią rodzin.
W 2007 roku ostrzegano, że populacja Rosji zmniejszyła się od czasu upadku Związku Radzieckiego w 1991 roku, co było spowodowane spadkiem liczby urodzeń, niską średnią długością życia, gwałtownym wzrostem emigracji, kulejącym systemem opieki zdrowotnej i innymi czynnikami. Kraj - największy na świecie - miał wówczas zaledwie 141,4 miliona obywateli, co czyniło go jednym z najrzadziej osiedlonych narodów. W 2018 roku sytuacja nie uległa znacznej poprawie, gdyż według oficjalnych danych w Rosji mieszkało 144,5 miliona obywateli - a eksperci szacują, że do 2050 roku liczba ludności może spaść poniżej 100 milionów.
Kryzys demograficzny
- Tylko 311 kobiet zgłosiło się do udziału w pierwszym konkursie, w 2005 roku, i zakwalifikowało się do półdniowego zwolnienia z pracy. W czerwcu następnego roku w 25 szpitalach w Uljanowsku urodziło się 46 dzieci więcej niż w czerwcu poprzedniego roku, a 28 spośród nich urodziło się 12 czerwca - relacjonowali urzędnicy.
W 2006 roku do konkursu zgłosiło się ponad 500 kobiet, co sprawiło, że dziewięć miesięcy później urodziło się 78 dzieci, czyli ponad trzykrotnie więcej niż wynosi średnia dzienna w regionie. Wskaźnik urodzeń w regionie wzrósł o 4,5 proc. w porównaniu z tym samym okresem w roku ubiegłym.
- Nie sądzę, aby kobiety zachodziły w ciążę tylko po to, aby otrzymać nagrodę 12 czerwca, ale jeśli daty się pokrywają i dają ci za to... samochód, nie ma w tym nic złego - powiedział Yuri, wówczas 28-letni ojciec, który odmówił podania nazwiska.
W 2005 roku prezydent Władimir Putin nazwał kryzys demograficzny najpoważniejszym problemem kraju i zapowiedział szeroko zakrojone działania na rzecz zwiększenia przyrostu naturalnego, w tym pieniężne dotacje dla par przynoszących na świat więcej niż jedno dziecko. Kobiety, które rodzą drugie lub trzecie dziecko, otrzymywały równowartość 10 tys. dolarów z bonów na naukę lub naprawę domu.
W Uljanowsku każda kobieta, która 12 czerwca urodzi dziecko w miejscowym szpitalu, otrzymuje jakąś nagrodę. Zwycięzcy nagrody głównej - lokalnie produkowany SUV zwany UAZ-Patriot - są parami ocenianymi przez komisję według takich kryteriów jak "szacunek" i "godne pochwały rodzicielstwo".
Obiekt żartów
Nic dziwnego, że takie przedsięwzięcie wywołało lawinę żartów. Według jednego z krążących w Internecie dowcipów, regionalni nauczyciele uniwersyteccy - po otrzymaniu polecenia opracowania specjalnych zajęć na 12 września - zaproponowali pokrycie podłóg szkolnych sal gimnastycznych materacami i zgaszenie świateł.
Andriej Kartuzow, który wraz z żoną Iriną wygrał w 2006 roku nagrodę główną w konkursie "zróbmy sobie dziecko", powiedział, że i tak wraz z partnerką zamierzali mieć kolejne dziecko.
Kampania "jest skuteczną pomocą dla ludzi, szczególnie dla tych, którzy mieszkają na wsi" - dodał Kartuzow. - Jeśli będą organizować takie akcje co roku, to może będziemy mieli więcej (dzieci), a Rosja będzie rosła w siłę - skwitował.
Źródło: NBC News
Wszystko zaczęło się niewinnie - pszczoła miodna wleciała pod spodenki Michaela Smitha i użądliła* go w jądra.
Smith jest absolwentem Cornell University i na co dzień bada zachowanie i ewolucję pszczół miodnych. W pracy tej użądlenia są częstym i nieuniknionym zagrożeniem. - Jeśli masz na sobie spodenki i pracujesz, pszczoła może łatwo się tam dostać - mówi. - Ale byłem naprawdę zaskoczony, że nie bolało tak bardzo, jak myślałem.
To zmusiło go do myślenia: Gdzie znajduje się najgorsze miejsce na ciele pod względem skali bólu, które można użądlić?
Każdy, kto pracuje z żądlącymi owadami, z pewnością ma na to pytanie swoje własne odpowiedzi, ale Smith nie mógł znaleźć żadnych obiektywnych danych. Nawet Justin Schmidt nie był pomocny: jest on słynnym twórcą Schmidt Sting Pain Index - skali, która mierzy bolesność użądleń owadów za pomocą cudownych synestetycznych opisów, które czyta się niemalże jak nutki smakowe wina.
Zgodnie z indeksem Schmidta, użądlenie pszczoły potnej (1 w skali od 0 do 4) sprawia wrażenie, jakby "maleńka iskierka dotknęła pojedynczy włos na ramieniu". Użądlenie większości ós (2) jest "niczym poparzenie, niemalże nieodparte; wyobraź sobie W. C. Fieldsa gaszącego cygaro na twoim języku". A lider wśród tego typu owadów - paraponera clavata (4+) - wywołuje "czysty, intensywny, genialny ból, jak chodzenie po płonącym węglu drzewnym z 3-calowym, zardzewiałym gwoździem wbijającym się w piętę".
Schmidt przyznał, że "poziom bólu związany z poszczególnymi ukłuciami jest oczywiście różny i zależy od takich cech, jak miejsce ukłucia (...)", ale nie doprecyzował, jak te poziomy różnią się w zależności od części ciała.
Tak więc Smith postanowił się tego dowiedzieć. Jego królikiem doświadczalnym został on we własnej osobie.
Jak pisze w swojej pracy (która, nawiasem mówiąc, to czyste złoto): "Tutejszy Human Research Protection Program nie ma polityki dotyczącej auto-eksperymentowania badaczy, więc te badania nie były przedmiotem recenzji z ich biur. Metody te nie są sprzeczne z Deklaracją Helsińską z 1975 r., zrewidowaną w 1983 r. Autor był jedyną osobą użądloną, był świadomy wszystkich związanych z tym zagrożeń, wyraził zgodę i ma świadomość, że wyniki te zostaną podane do publicznej wiadomości".
Smith był metodyczny. Chwytał "przypadkowo kleszczami" pszczoły za skrzydła i przyciskał je do wybranej części ciała. Zostawił tam żądło na całą minutę przed jego usunięciem, a następnie ocenił ból w skali od 1 do 10. Ból jest bardzo trudny do zmierzenia, ale badania psychologiczne wykazały, że skale numeryczne wykonują przyzwoitą pracę polegającą na umieszczaniu liczb na z natury subiektywnym doświadczeniu.
Dawkował sobie pięć ukłuć dziennie, zawsze między 9 a 10 rano, zaczynając i kończąc na "próbnych ukłuciach" na przedramieniu, aby skalibrować oceny. Trzymał się tego przez 38 dni, serwując sobie użądlenia trzy razy na 25 różnych częściach ciała. - Niektóre miejsca wymagały użycia lustra i prawidłowej postawy podczas użądlenia (np. jeśli mówimy o pośladkach) - pisał. Jeśli obraz mężczyzny, który kręci się przed lustrem, by przyłożyć do tyłka wzburzoną pszczołę wydaje się intrygujący, zapewniamy - mamy podobnie.
- Wszystkie te użądlenia wywołały u autora ból - pisze Smith. Najmniej bolesne miejsca to czaszka, ramię i czubek środkowego palca u nogi (wszystkie uzyskały średnią notę 2,3). - Użądlenie na czubku czaszki było jak rozbicie jajka na głowie. Ból się tam pojawia, ale szybko odchodzi.
Najbardziej bolesnymi miejscami okazały się: trzonek penisa (7,3), warga górna (8,7) i nozdrza (9,0). - Ból jest tam elektryczny i pulsujący - wyjaśnia Smith. - Zwłaszcza na nozdrzach. Ciało naprawdę reaguje. Kichałem, sapałem, a smarki wręcz się wylewały. Użądlenie w nos to doświadczenie dla całego ciała.
- No tak, a penis? - podjąłem się zaryzykowania zadania tego pytania.
- To bolesne, a na pewno nie ma tam krzyżowania się uczuć przyjemności i bólu - odrzekł. - Ale jeśli jesteś użądlony w nos i penisa, będziesz chciał więcej użądleń na tym drugim, jeśli musiałbyś wybierać.
Czy był jakiś moment w tym eksperymencie, kiedy pomyślał: "Hej, może nie powinienem pozwalać użądlić się w nos i/lub penisa"?
- Zanim doszedłem do trzeciej rundy tej nierównej walki eksperymentalnej, pomyślałem: "Naprawdę nie chcę znowu kłuć się w nos" - relacjonuje. - Początkowo miałem oko na liście do użądlenia, ale kiedy porozmawiałem z moim doradcą Tomem Seeleyem to wyraził on obawę, że mogę oślepnąć. Chciałem zachować wzrok.
Znajdziemy tu kilka ciekawych perełek. Wydawać by się mogło, że najbardziej bolesnymi miejscami, w które możemy zostać użądleni, są miejsca o najcieńszej skórze lub te, w których znajdują się najbardziej czułe neurony. Ale żaden z tych czynników nie wyjaśnia dokładnie wyników. Na przykład, dłoń o grubej skórze boli znacznie bardziej niż cienkie ramię lub czaszka. A górna warga boli znacznie bardziej niż środkowy palec, mimo że oba są "obsługiwane" przez podobną liczbę neuronów. Mapa ciała pod względem bólu prawdopodobnie wyglądałaby zupełnie inaczej niż ta czysto czuciowa.
Należy oczywiście pamiętać, że te dane są bardzo subiektywne i wszystkie pochodzą od jednej osoby. Smith jest przekonany, że jego anatomia bólu nie może być uogólniona na wszystkich innych. - Gdyby ktoś inny to zrobił, prawdopodobnie wskazywałby różne miejsca, które uważał za najgorsze - mówi, chociaż z rozmów z kolegami czuje, że kształt mapy byłby podobny.
Jacyś chętni?
Źródło: National Geographic
*(w języku polskim istnieje problem z przekładem słowa "sting" - kwestia żądlenia/gryzienia wśród pszczół jest ogólnie dość zawiła; warto sprawdzić tutaj. Na potrzeby tekstu przyjmiemy wersję "żądlić" - przyp. tłum.)
Czy sześć 20-minutowych drzemek dziennie uczyni cię bardziej produktywnym?
Jeśli jesteś kimś takim jak my, uważasz sen za święty, nieodzowny, wyczekiwany święty nocny rytuał. Jeśli zaś jesteś jak Leonardo da Vinci lub Nikola Tesla, uważasz go za stratę czasu. Bluźnierstwo - wiem. Podobno ci dwaj stosowali plan snu, który jest tak agresywny, że niektórzy zmęczą się tylko na samą myśl. Dzięki, ale spasujemy.
Robisz się bardzo, bardzo śpiący
Nie ma nic kontrowersyjnego w stwierdzeniu, że sen jest ważny. Brak snu sprawia, że jesz więcej niż potrzebujesz - sprawia, że prowadzisz jak pijany głupiec, zabija twoją zdolność do nauki i dosłownie zjada twój mózg. Chociaż wiadomo, że sen jest kluczowy z niezliczonych powodów, nikt nigdy nie powiedział, że trzeba sprowadzić to wszystko do jednego dłuższego posiedzenia - o przepraszam: leżenia?
Podczas gdy pokoje do drzemek są uznawane za przełomową innowację w modnych, nowoczesnych miejscach pracy (drzemki robią robotę, ludzie!), sen w połowie dnia nie jest wcale nowym pojęciem. W rzeczywistości, ludzie w epoce przedindustrialnej często dzielili swój sen nocny na segmenty: "pierwszy sen" i "drugi sen". Ale, jak głosi legenda, niektórzy z największych myślicieli historii poszli o krok dalej.
Ma ktoś Red Bulla?
Podobno Leonardo da Vinci i Nikola Tesla utknęli w niemal wykańczającym cyklu snu. Podczas gdy przedindustrialni segmentowi drzemkowicze mieli dwufazową rutynę (uderzanie w kimono dwa razy w ciągu dnia), da Vinci i Tesla praktykowali najbardziej intensywny przykład spania wielofazowego (spanie ponad trzy razy w ciągu dnia). Cóż to za rutyna z wyboru (rzekomo)? To tzw. "cykl nadczłowieka" (Uberman Schedule).
Cykl ten składa się z sześciu 20-minutowych drzemek, równomiernie rozłożonych w ciągu dnia. Zaleca się utrzymywanie tego rytmu w nieskończoność. Według Towarzystwa Polifazowego, można dostosować system w sposób niekwalifikowalny, tak aby dopasować go do swoich potrzeb. Możliwe przyjęcie tej praktyki przez włoskiego odkrywcę zostało opisane przez Claudio Stampiego w książce z 1992 roku pt. "Why We Nap": "Jednym z jego sekretów, jak przynajmniej twierdzono, była unikalna formuła snu: spał 15 minut z każdych czterech godzin, co dawało w sumie dziennie tylko 1,5 godziny snu". Wygląda więc na to, że był on w stanie zyskać dodatkowe sześć produktywnych godzin dziennie. Podążając za tym unikalnym schematem, w ciągu 67 lat swojego życia "zyskał" dodatkowe 20 do celów produktywnych".
Tesla podobno nigdy nie spał dłużej niż dwie godziny w ciągu doby, choć może się to wydawać nieprawdopodobne. Ale, apelujemy, nie próbujcie tego naśladować. To mógł być ten czynnik, który doprowadził go do załamania psychicznego w wieku 25 lat. "Profesorowie na uniwersytecie ostrzegali ojca Tesli, że młodego uczonego zabijają nawyki pracy i snu" - opisuje czasopismo "Smithsonian".
Powodem, dla którego ludzie poddają się dziwnym godzinom snu i skracają zmiany w jego czasie jest oczywisty: więcej czasu oznacza - w idealnym założeniu - większą wydajność. Badanie opublikowane w 1989 roku w czasopiśmie "Work & Stress" wykazało, że wielofazowe strategie snu poprawiają długotrwałą wydajność. Tak więc, nie tylko masz więcej czasu na to, co musisz zrobić, ale może nawet osiągniesz lepsze wyniki, gdy to zrobisz. Po prostu zrób sobie przysługę i nie zapędź się z tym do skrajności jak Tesla.
Źródło: Discovery.com
- Miałem dengę, moja rodzina podobnie. To niezwykle przykre doświadczenie. Nie chciałbym nigdy tego przeżywać ponownie ani obserwować u bliskich.
Takimi słowami swoje doświadczenia z dengą (infekcyjną chorobą tropikalną) opisuje Cameron Simmons, kierujący zespołem ds. oceny wpływu w World Mosquito Program.
Niestety - w 2018 roku prawie 400 milionów ludzi doświadczyło tej choroby wirusowej, która jest tak bolesna, że często określa się ją mianem gorączki łamiącej kości. Nie ma na to żadnego konkretnego leku - te podaje się tylko na gorączkę i inne objawy. Ciężkie przypadki, choć rzadkie, mogą być śmiertelne. Jedyna licencjonowana szczepionka budziła obawy o jej bezpieczeństwo.
W miejscach tropikalnych, gdzie szerzy się denga, coroczne epidemie stanowią ogromne obciążenie dla tamtejszych placówek medycznych.
Simmons jest dyrektorem zespołu ds. oceny wpływu w World Mosquito Program. On i jego partnerzy starają się nieść ukojenie w tej uporczywej chorobie.
- W całej Azji Południowo-Wschodniej denga jest pewniakiem przy każdej porze deszczowej - mówi. - Stąd też lokalne społeczności (w tym pracownicy służby zdrowia) wiedzą że to, co robią w tej chwili, nie działa.
Tak więc zamiast starej metody łapania w pułapki i zabijania wszystkich komarów przenoszących dengę, World Mosquito Project robi coś zupełnie innego. Naukowcy hodują i wypuszczają komary, z tym że są one wyjątkowe: zostały zainfekowane bakterią o nazwie Wolbachia.
Wolbachia występuje naturalnie u wielu owadów, ale zwykle nie u komarów Aedes aegypti, które rozprzestrzeniają dengę. Trzeba go "wprowadzić" do komarów w laboratorium. Następnie bakteria jest przekazywana przyszłym pokoleniom. Wydaje się ona blokować Aedes aegypti przed przenoszeniem arbowirusów, do których należą: denga, a także chikungunya, żółta gorączka i wirus Zika.
- Nie obserwujemy żadnych zmian w wielkości populacji komarów i wciąż nas kąsają. Niestety nie rozwiążemy tego problemu - śmieje się Simmons. - Możemy natomiast rozwiązać problem polegający na tym, że komary przenoszą te ważne z medycznego punktu widzenia choroby.
W 2019 roku na dorocznym spotkaniu Amerykańskiego Towarzystwa Medycyny Tropikalnej i Higieny Simmons przedstawił wyniki kilku próbek, które jego grupa gromadziła na całym świecie.
- W Indonezji [wypuściliśmy komary zakażone Wolbachią] w społeczności liczącej 50 tys. osób i porównaliśmy ją ze społecznością, w której nie zastosowaliśmy takich insektów - komentuje Simmons. - Zaobserwowaliśmy redukcję [przypadków dengi] o 75% w ciągu ostatnich 30 miesięcy w społeczności "leczonej" Wolbachią.
Naukowiec dodaje, że w badaniach laboratoryjnych grupa była w stanie wykorzystać tę bakterię do całkowitego zatrzymania przenoszenia dengi.
Szkopuł w prawdziwym świecie polega na tym, że inni ludzie i komary migrują do leczonych obszarów, co psuje eksperymenty. Ale z teoretycznego punktu widzenia Simmons postrzega Wolbachię jako potencjalny sposób całkowitego zlikwidowania problemu dengi.
- Wyobraźmy sobie jakąś dużą wyspę, na której powstrzymujemy ludzi od imigracji i opuszczania jej i instalujemy Wolbachię we wszystkich komarach na tejże wyspie. Nauka sugeruje, że wyeliminujemy dengę w takim miejscu.
Niektóre kraje próbują to zaimplementować. Australia zaczęła używać komarów zainfekowanych Wolbachią prawie dziesięć lat temu, aby kontrolować wybuchy nadciągającej dengi w stanie Queensland.
W 2019 roku rząd Malezji rozpoczął kampanię pod nazwą „Wolbachia Malaysia”, aby rozpocząć nierówną walkę z dengą. Kampania ta nie jest powiązana z World Mosquito Program - grupą Simmonsa. Wykorzystuje inny szczep bakterii, ale próbuje zrobić to samo - uniemożliwić komarom rozprzestrzenianie tych chorób wirusowych.
Warto zaznaczyć, że Wolbachia nie działa na malarię, która jest napędzana przez pasożyty i przenoszona przez inny rodzaj komarów.
Według Pan American Health Organisation w ubiegłym roku odnotowano rekordową liczbę przypadków dengi w obu Amerykach.
- To wręcz nieprawdopodobne. Aedes aegypti jest bardzo dobrze przystosowany do brazylijskiego klimatu - mówi Luciano Moreira z Fiocruz Foundation w Brazylii. Moreira jest także wiodącym naukowcem w kraju w ramach World Mosquito Program.
- Aedes aegypti jest wszędzie - mówi. - Mogą żyć nawet w wysokich budynkach, w wazonach i doniczkach. Nawet przy bardzo małej ilości wody będą tam funkcjonować i mogą przetrwać.
World Mosquito Program instaluje obecnie komary zarażone Wolbachią w dwóch miejscach w Brazylii - w Rio de Janeiro i pobliskim mieście Niterói.
Źródło: NPR.org
Ryan Reynolds i Blake Lively ogłosili, że przekazali milion dolarów na dwie organizacje pomocy humanitarnej, chcąc wspomóc niektóre najbardziej narażone populacje podczas pandemii koronawirusa.
- Wszyscy zapewne się zgadzamy, że Covid-19 to dupek - napisał Reynolds na swoim profilu na Twitterze. - Jeśli możesz pomóc, odwiedź http://FeedingAmerica.org i/lub http://FoodBanksCanada.ca.
- Covid-19 brutalnie wpłynął na życie osób starszych i rodzin o niskich dochodach - dodał gwiazdor „Deadpoola”. - Blake i ja przekazujemy milion dolarów do podziału między Feeding America i Food Banks Canada. Jeśli jesteś w stanie się podzielić, te organizacje naprawdę potrzebują naszej pomocy.
Feed America prowadzi sieć banków żywności w całych Stanach Zjednoczonych, natomiast Food Banks Canada robi to samo w Kanadzie, w której mieszka Reynolds.
- Jesteśmy niezwykle wdzięczni za prawdziwie hojną darowiznę Ryana Reynoldsa i Blake Lively oraz za wszystkie dotacje od innych osób - oświadczył Dan Nisbet, jeden z wiceprezesów Feeding America. - Sieć 200 banków żywności Feeding America pracuje niestrudzenie, by pomagać i zapewniać posiłki naszym najbardziej poszkodowanym sąsiadom - dzieciom, osobom starszym, rodzinom borykającym się z brakiem bezpieczeństwa żywnościowego i osobom z problemami zawodowymi - w całym naszym kraju w tym szczególnym czasie. Hojność taka jak tych gwiazd z pewnością zrobi różnicę.
Reynolds napisał także w swoim tweecie: - Dbajmy o swoje ciała i serca. Zostawmy miejsce dla radości. Zadzwońmy do kogoś, kto jest odizolowany i może potrzebować kontaktu z innym człowiekiem.
Aktor następnie żartobliwie zachęcił 15,6 miliona obserwujących aby dzwonili do Hugh Jackmana, jednak podał jego numer telefonu jako „1-555-[emotka smutnej twarzy]-Hugh”.
Inne gwiazdy, które na swoich platformach społecznościowych poparły pomoc dla Feeding America w następstwie pandemii, to: Justin Timberlake, Natalie Portman, Ben Affleck, Vanessa Hudgens, Alan Cumming, siostry Gigi i Bella Hadid, Josh Gad i Nick Lachey.
We wrześniu Lively i Reynolds przekazali 2 miliony dolarów na NAACP Legal Defense and Educational Fund oraz Young Center for Immigrant Child's Rights.
Źródło: Variety.com
Przemówienie cesarza, ogłaszające kapitulację Japonii podczas II wojny światowej, zostało nagrane wcześniej przed emisją. Tekst miał nieco ponad 800 znaków i został starannie przepisany przez skrybów, z których jeden popełnił błąd, pomijając frazę, która musiała zostać wstawiona na margines, ponieważ ponowne kopiowanie zajęłoby zbyt dużo czasu.
Język przemówienia był nader formalny, jak przystało na Cesarza, ale przez to nie był to zwyczajny tekst dla japońskiego ludu. Ponadto dobór słów był niejasny: określenie "poddanie się" nie pojawia się w nim ani razu. Zamiast tego cesarz poinformował swoich poddanych, że Japonia musi "utorować drogę do wielkiego pokoju (...) znosząc to, co jest nie do zniesienia i cierpieć z powodu tego, co jest nie do odcierpienia".
Transmisja odbyła się w południe 15 sierpnia, a publika została wcześniej poinformowana, że należy jej wysłuchać. Było wiele oczekiwań na temat tego, co powie cesarz, a także wiele obaw, ponieważ japońska opinia publiczna usłyszała jego głos po raz pierwszy. Bezprecedensowy charakter audycji wskazywał, że cokolwiek miało być powiedziane, będzie miało ogromne znaczenie. Jednak niejasność i formalność języka w połączeniu ze stosunkowo niską jakością dźwięku audycji sprawiły, że wielu słuchaczy nie zrozumiało wydźwięku przemówienia.
Pomimo wyjaśnień koncept, w którym Japonia poddaje się podczas wojny, którą toczyła przez lata z całkowitą determinacją, dla wielu Japończyków wydawał się niemożliwy. Pogodzenie się z sytuacją zajęło niektórym ludziom godziny, a nawet dni. Ponadto wielu obawiało się sankcji pod okupacją amerykańską i zastanawiało się nad przyszłą rolą cesarza i strukturą japońskiego rządu. Emocje te zostały zmieszane z ulgą po zakończeniu działań wojennych i obietnicą odbudowy.
Źródło: EndOfEmpire.asia
Chiny zwiększają ograniczenia w zakresie produkcji, sprzedaży i stosowania produktów jednorazowego użytku z tworzyw sztucznych, próbując rozwiązać jeden z największych problemów środowiskowych w kraju - poinformowali w niedzielę tamtejsi planiści.
Ogromne ilości nieprzetworzonych odpadów z tworzyw sztucznych są zakopywane na wysypiskach śmieci lub zrzucane do rzek. Organizacja Narodów Zjednoczonych uznała tworzywa jednorazowego użytku za jedno z największych wyzwań środowiskowych na świecie.
Krajowa Komisja Rozwoju i Reform oraz Ministerstwo Ekologii i Środowiska, które wydały nową politykę, poinformowały, że torby plastikowe zostaną zakazane we wszystkich głównych miastach Chin do końca 2020 roku, a we wszystkich pozostałych w 2022 roku. Markety sprzedające świeże produkty będą zwolnione z zakazu do 2025 roku.
Inne przedmioty, takie jak plastikowe przybory z punktów sprzedaży żywności na wynos i plastikowe paczki kurierskie, również zostaną wycofane.
Do końca 2020 roku przemysł restauracyjny zostanie obarczony zakazem używania plastikowych słomek. Do 2025 roku miasta i miasteczka w Chinach muszą zmniejszyć zużycie plastikowych artykułów jednorazowego użytku w branży restauracyjnej o 30%.
Niektóre regiony i sektory będą również podlegać ograniczeniom w zakresie produkcji i sprzedaży wyrobów z tworzyw sztucznych, chociaż nie jest jeszcze jasne, które obszary geograficzne wchodzą w grę.
Chiny zakazały również importu wszystkich odpadów z tworzyw sztucznych oraz wykorzystania medycznych odpadów do produkcji takich tworzyw.
Produkcja i sprzedaż toreb plastikowych o grubości mniejszej niż 0,025 mm zostanie zakazana, podobnie jak w przypadku folii plastikowej o grubości mniejszej niż 0,01 mm do zastosowań rolniczych.
Chiny już zwiększają wskaźniki recyklingu i budują dziesiątki baz "kompleksowego wykorzystania zasobów", aby zapewnić ponowne wykorzystanie większej liczby produktów w ramach wojny z odpadami.
Źródło: Reuters
Nowy rodzaj komórki układu immunologicznego, który zabija większość nowotworów, został przypadkowo odkryty przez brytyjskich naukowców, a odkrycie to może zwiastować poważny przełom w medycynie.
Naukowcy z Uniwersytetu w Cardiff analizowali krew z banku w Walii, szukając komórek odpornościowych, które mogłyby zwalczać bakterie - to wtedy odkryli zupełnie nowy typ komórek T.
Ta nowa komórka układu immunologicznego dzierży nieznany wcześniej receptor, który działa jak hak, "chwytając" większość ludzkich nowotworów i ignorując zdrowe komórki.
W badaniach laboratoryjnych wykazano, że komórki wyposażone w nowy receptor zabijają raka płuc, skóry, krwi, jelita grubego, piersi, kości, prostaty, jajnika, nerki i szyjki macicy.
Zaskakujące wyniki swoich badań naukowcy opublikowali w artykule na łamach "Nature Immunology".
Źródło: The Telegraph
W 2017 roku pewna nastolatka z Minnesoty zabiła swojego chłopaka, strzelając do książki, którą ten trzymał przy klatce piersiowej, podczas nagrywania filmiku na YouTube. 19-letnia Monalisa Perez próbowała nakręcić virala wraz z 22-letnim chłopakiem Pedro Ruizem III, aby opublikować je później na swoim koncie YouTube - wynika z raportu aresztowania autorstwa szeryfa hrabstwa Norman.
Perez, która była wtedy w siódmym miesiącu ciąży, zadzwoniła pod numer 911 w poniedziałek wieczorem, mówiąc, że przypadkowo postrzeliła swojego chłopaka w klatkę piersiową podczas kręcenia filmu.
Nastolatka została oskarżona o zabójstwo drugiego stopnia. Dziennikarze nie byli w stanie skontaktować się z przydzielonym jej publicznym adwokatem w celu uzyskania komentarza.
- Byli zakochani. Kochali się wzajemnie. Po prostu ich głupi żart poszedł nie tak - powiedziała Claudia Ruiz, ciotka chłopaka. - Nie powinno tak się stać. W ogóle nie powinno tak być. Para miała jedno dziecko i spodziewała się drugiego - dodała.
Perez powiedziała policji, że jej chłopak chciał nakręcić film na YouTube, w którym dziewczyna oddaje strzał do książki, a następnie przez jakiś czas para opowiada o tej publikacji. Pedro przytulił książkę do piersi i przekonał Monalisę, aby strzeliła do niego, wierząc, że książka zatrzyma kulę.
Dziewczyna utrzymywała, że Pedro przekonał ją, iż to bezpieczny wyczyn, pokazując jej inną książkę, którą wcześniej potraktował ołowiem - w tamtym przypadku kula nie przeszyła książki, głosi raport z aresztowania. Ruiz rozstawił dwie kamery, aby sfilmować całość, mając nadzieję, że relacja wideo z niebezpiecznego wyczynu stanie się tzw. viralem.
Monalisa strzelała z odległości około 30 centymetrów z Desert Eagle kalibru .50, podczas gdy 22-latek trzymał książkę na piersi. Ta nie zatrzymała kuli, a ratownicy medyczni przybyli na miejsce wyjawili, że Ruiz zmarł z powodu pojedynczej rany postrzałowej w klatkę piersiową.
- Chcieli uzyskać więcej subskrybentów na YouTube - powiedziała wspomniana wcześniej ciotka. - Nie wiem, dlaczego uważali, że książka miałaby zatrzymać pocisk.
Film ze śmiertelnym postrzałem jest traktowany jako dowód i nie został opublikowany, zgodnie ze skargą karną. "Ja i Pedro prawdopodobnie nakręcimy jeden z najniebezpieczniejszych filmików w historii. To JEGO pomysł nie MÓJ" - napisała w poniedziałek wieczorem Perez, nawiązując do śmiertelnie niebezpiecznego wyczynu. Wpis o takiej treści opublikowała na swoim profilu na Twitterze.
Źródło: CNN.com