Prawdopodobnie najbardziej znaną mitologiczną bestią na świecie jest smok. Zarówno Europa, jak i Azja posiadają własne archetypy smoków opracowane niezależnie od siebie. W języku angielskim obaj mają wspólną nazwę, choć są nieco innymi stworzeniami. "Dragon" oznacza "węża o ogromnych rozmiarach", co zresztą stanowi rzetelną ocenę obu stworzeń.

Wygląd

W pokoju siedział smok. Nie był bardzo duży. Ot, wielkości przeciętnej krowy. Na nasze warunki mieszkaniowe było to jednak sporo. Zajmował trzy czwarte podłogi. Złożone skrzydła pokrywały mu grzbiet, zielone łuski błyszczały jadowicie. Siedział na podwiniętym pod siebie ogonie, przednie zaś, opatrzone potężnymi szponami łapy wsparł na tapczanie. Od czasu do czasu ział od niechcenia ogniem, z nozdrzy wykwitały mu kłęby brunatnego dymu o przyjemnym zapachu tytoniu „Amfora”.


"Landrynki" autorstwa Grzegorza Babuli

Oba smoki są gadami pokrytymi łuskami. Większość rodzajów tych bestii z obu regionów posiada cztery nogi z pazurami oraz ogon. Europejski smok bardziej przypomina jaszczurkę lub krokodyla, podczas gdy ciało azjatyckiego odpowiednika przypomina bardziej serpentynę. Europejski smok może mieć rogi lub kolce na głowie, plecach i ogonie. Mówi się, że smok azjatycki, w szczególności smok chiński, jest chimerycznym zwierzęciem "poskładanym" z dziewięciu różnych cech innych zwierząt:

1. Poroże jelenia
2. Głowa wielbłąda
3. Oczy demona
4. Szyja węża
5. Brzuch małża
6. Łuski karpia
7. Pazury orła
8. Łapy tygrysa
9. Uszy wołu

Oba typy smoków potrafią latać, ale tylko te europejskie mają skrzydła, które przypominają wyglądem skrzydła nietoperzy (dodajmy jednak, że istnieje kilka rzadkich azjatyckich smoków, które też mają skrzydła). Azjatyckie smoki latają przez chmury w sposób magiczny, nie posiadając kończyn, które mogłyby umożliwić latanie.

Cechy

Na Wawelu, proszę pana,
Mieszkał smok, co zawsze z rana
Zjadał prosię lub barana.

"Smok" autorstwa Jana Brzechwy

Smoki są potężnymi, niebezpiecznymi i inteligentnymi stworzeniami bez względu na to, do której mitologii ich przypiszemy. Ich zdolność do komunikowania się z ludźmi jest jednak zróżnicowana. W niektórych opowiadaniach, zarówno w Europie, jak i Azji, potrafią rozmawiać z ludźmi. W Chinach smoki są uważane za jedną część harmonijnej całości - jasny, męski, słoneczny yang w kontraście do fenghuanga (feniksowego), ciemnego, żeńskiego, księżycowego yin. Europejskie smoki prawie zawsze prowadzą dysputy z ludźmi - kradną ich bogactwo, zabijają zwierzęta hodowlane lub palą domostwa.

Smoki azjatyckie kojarzą się bardziej z wodą, wiatrem i deszczem. Mówi się, że znajdują się na dnie zbiorników wodnych lub na niebie, podczas gdy europejskie smoki mają zwykle legowiska w jaskiniach lub zamkach. Europejskie smoki potrafią ziać ogniem, jednak większość smoków azjatyckich nie. Jeśli smok w mitologii azjatyckiej "wypluwa" ogień, jest ogólnie postrzegany jako złowroga istota zesłana z nieba jako kara.

Życzliwość czy wrogość?

"Wątpić tedy nie przyjdzie nikomu, iże nie istnieje żaden zwierz równający się przepotężnemu smokowi, w jego majestacie i pełnej grozy sile, a tylko nieliczne bestie warte są tak pilnej uwagi uczonych mężów."

"Ars Draconis" autorstwa Gildasa Magnusa

Europejskie smoki są najczęściej przedstawiane jako stworzenia złowrogie, łapczywie gromadzące złoto, tchnące ogniem na niewinnych, pozostawiające po sobie ścieżkę zniszczenia. Azjatyckie smoki są jednak dobroczynnymi stworzeniami, przynoszącymi szczęście i dobrobyt gdziekolwiek się pojawią. Oba są potężnymi stworzeniami, ale azjatyckie smoki są postrzegane jako autorytet, często odnoszący się do cesarza lub reprezentujący go. Cesarze używali chińskiego znaku oznaczającego smoka do reprezentowania przedmiotów należących do władców. Na przykład siedziba cesarza lub jego łóżko w rzeczywistości należałoby tłumaczyć na język polski jako "siedzibę smoka" lub "legowisko smoka". Azjatyckie smoki są godne szacunku. Chińczycy twierdzą, że są potomkami smoków. Są one również reprezentowane w chińskim zodiaku przez niektóre lata księżycowe - jeśli urodziłeś się w 1928, 1940, 1952, 1964, 1976, 1988 lub 2000 roku, twój znak zodiaku to smok i charakteryzujesz się następującymi cechami: pewny siebie, inteligentny i entuzjastyczny. W latach smoka odnotowuje się znaczny wzrost liczby urodzeń. Europejskich smoków należy się bać i je zwalczać - czego dokonują wielcy rycerze lub hobbici z pierścieniami niewidzialności.

Źródło: MuseumCenter.org

czwartek, 16 styczeń 2020 13:00

Śmiercionośna loteria z Australii

7 lipca 1960 roku Freda Thorne pocałowała swojego syna, 8-letniego Graeme'a Thorne'a, na pożegnanie i wysłała go do szkoły. Graeme mieszkał w dwupokojowym mieszkaniu na parterze na Edward Street w Bondi w Australii wraz z matką, ojcem Bazilem i 3-letnią siostrą Belindą.

Niestety, to właśnie wtedy Freda po raz ostatni widziała swojego syna przy życiu. Chwilę po opuszczeniu domu stał się pierwszą ofiarą porwania dla okupu w historii Australii.

Tamtego ranka Graeme przebył pieszo niewielką odległość do ulic Wellington i O’Brien, aby poczekać na przyjaciółkę rodziny, Phyllis Smith, która codziennie odbierała go z tamtego miejsca, aby zabrać go do szkoły razem z jej dwoma synami. Kiedy przybyła na wyznaczone miejsce, Graeme'a tam nie było. Phyllis pojechała do mieszkania Thorne'ów, aby sprawdzić, czy jest tam Graeme - jednak go nie było. Freda natychmiast zadzwoniła na policję, aby zgłosić zaginięcie syna.

Około 9:40 Freda odebrała telefon i usłyszała przerażające słowa "Mam twojego chłopca". Porywacz żądał 25 tys. australijskich funtów (dolary zastąpiły je w 1966 roku) przed 17:00, dodając, że jeśli nie dostanie pieniędzy to "nakarmi nim rekiny". Sierżant Larry O'Shea, który był z Fredą, kiedy ta odebrała telefon, wziął słuchawkę i podał się za Bazila Thorne'a, męża Fredy. Powiedział porywaczowi, że nie ma dość pieniędzy, aby zapłacić okup. Larry nie wiedział, że w poprzednim miesiącu Bazil wygrał 100 tys. funtów w loterii Opera House.

W tamtych czasach zwycięzcy loterii zostawali gwiazdami z dnia na dzień. Rodzina Thorne poprzez zwycięstwo na loterii zmuszona była pogodzić się z pewnym rozgłosem i zostaniem bohaterami licznych relacji w mediach. Porywacz najwyraźniej obserwował rodzinę w telewizji z wielkim zainteresowaniem. Nakreślił ponury plan i po krótkim czasie zaczął obserwować rodzinę, aby poznać codzienną rutynę młodego chłopca.

Porywacz zadzwonił ponownie około 10 minut później. Przekazał instrukcje - rodzina powinna włożyć pieniądze do dwóch papierowych toreb. Nagle się rozłączył - i nigdy nie oddzwonił.

Około 40 funkcjonariuszy przeszukiwało pobliski obszar w poszukiwaniu wskazówek. Przeszukali każdy dom i mieszkanie w okolicy. Sprawa ta stała się jedną z największych operacji policyjnych w historii Australii. Pierwszy trop pojawił się następnego dnia, gdy pusty plecak Graeme'a został znaleziony w krzakach w pobliżu miejsca, gdzie miał spotkać się z Phyllis Smith. Kilka dni później śledczy znaleźli czapkę chłopca, płaszcz przeciwdeszczowy i pudełko na lunch około 1,5 km od wspomnianego plecaka.

8 lipca wystosowano nagrodę w wysokości 5000 funtów, a plakaty osób zaginionych przedstawiające uśmiechniętą twarz Graeme'a zostały rozwieszone po mieście.

Miesiąc później dotarła przerażająca wiadomość, której rodzina obawiała się od pierwszego dnia. 16 sierpnia ciało Graeme'a znaleziono na polu w Grandview Grove w Seaforth (Sydney). Było owinięte kocem w kratę i związane sznurkiem. Zakneblowano go szalikiem, a ciało umieszczono pod skałą. Sekcja zwłok wykazała, że zmarł już 24 godziny po uprowadzeniu. Patolog nie mógł ustalić, czy zmarł na skutek uduszenia czy złamania czaszki - a może obu tych przyczyn.

Analiza kryminalistyczna na miejscu zbrodni wykazała dwa rodzaje liści cyprysów, trzy odmiany ludzkich włosów, w tym farbowane blond włosy i trochę sierści pekińczyka. Próbki gleby wykazały również drobne fragmenty różowej substancji zidentyfikowanej jako zaprawa wapienna. Dochodzenie w sprawie tych ustaleń połączone z przesłuchaniami naocznych świadków doprowadziło policję do domu węgierskiego migranta Stephena Leslie Bradleya. Miał dwa cyprysy, a do budowy domu używał różowej zaprawy. Jego żona, Magda Bradley, miała farbowane blond włosy, a także pekińczyka. Zanim policja przybyła by go aresztować, mężczyzna uciekł z kraju.

W rzeczywistości Bradley był już wcześniej przesłuchiwany przez śledczych w związku z porwaniem Graeme'a. Świadek zauważył Graeme'a wchodzącego rano do niebieskiego forda. Śledczy podążyli za tą wskazówką i przesłuchali wielu kierowców, którzy posiadali taki samochód - jednym z nich był Bradley. Znalazł wówczas stosowne alibi, ale to go tak przeraziło, że po rutynowych przesłuchaniach postanowił uciec wraz z żoną i dziećmi.

Śledczy odkryli, że rodzina Bradleyów zakupiła bilety liniowca do Anglii przez Kolombo na Sri Lance. Kiedy Bradley schodził ze statku, policjanci czekali już na miejscu, aby go aresztować.

Po zatrzymaniu Bradley wyznał, że w dniu, w którym uprowadził Graeme'a, czekał w samochodzie Ford 1955 Customline w miejscu, w którym chłopiec był odbierany do szkoły. Porywacz powiedział, że fortelem zmusił Graeme'a do wejścia do samochodu, mówiąc mu, że to on musi zawieźć go do szkoły tego dnia. Chłopiec uwierzył i bez zastanowienia wskoczył do pojazdu.

Mężczyzna dodał, że po porwaniu chłopca pojechał do zacisznego zakątka Parku Stulecia, gdzie zawiązał szalik wokół ust Graeme'a, aby ten nie krzyczał ani nie płakał. Następnie zamknął go w bagażniku samochodu i pojechał do swojego domu w Clontarf. Po drodze zatrzymał się przy automacie telefonicznym, by zażądać okupu.

Kiedy dotarli do domu Bradleya, ten otworzył bagażnik i zauważył, że Graeme niemal udusił się na śmierć. Wyjął mu szalik z ust i udusił młodego chłopca, po czym uderzył go w głowę drewnianym kijem. Następnie związał ręce i nogi Graeme'a, owinął ciało kocem i wrzucił z powrotem do bagażnika. Bradley zawiózł zwłoki Graeme do pobliskiego Seaforthu, gdzie zatrzymał się na pustej parceli, którą zresztą kiedyś zamierzał kupić. Ukrył ciało pod wystającą półką skalną, gdzie leżało przez następne pięć tygodni.

20 marca 1961 roku rozpoczął się proces Bradleya. Zainteresowanie publiczne sięgało zenitu - niektórzy nawet rozbijali namioty przed sądem na noc, aby upewnić się, że nie przegapili rozprawy stulecia. Sprawa opierała się na wielu poszlakach, a dowody sądowe przeciwko Bradleyowi były naprawdę obciążające i 29 marca mężczyzna został skazany na dożywocie. Zmarł na atak serca 6 października 1968 roku w wieku 45 lat.

Ten tragiczny przypadek doprowadził do zmiany procedur wygrywania w loteriach w Australii, a zwycięzcy mają teraz możliwość zachowania anonimowości.

Źródło: Morbidology

W Indiach użycie klaksonu nie oznacza agresji kierowcy - to po prostu jedyny sposób na przetrwanie w tamtejszym, niesamowicie chaotycznym, ruchu ulicznym. W 2012 roku niemiecki gigant Audi rozpoczął produkcję specjalnych, głośniejszych i bardziej wytrzymałych klaksonów przeznaczonych na rynek w Indiach.

Michael Perschke, dyrektor Audi India, w wywiadzie dla indyjskiej gazety finansowej Mint wyjaśnił, że klaksony w indyjskich Audi pochodzą od innych dostawców niż w pozostałych krajach i wykorzystują inne ustawienia. Audi testowało je poprzez "dwutygodniowe ciągłe trąbienie". Perschke tak wyjaśniał potrzebę konstruowania tych mocniejszych klaksonów:

- Na przykład taki klakson europejski zużyje się tutaj w tydzień lub dwa. Przy tej ilości trąbienia w Mumbaju codziennie robimy to, co robi przeciętny Niemiec w ciągu całego roku.

Kanadyjska gazeta The Globe And Mail zwraca uwagę, że rosnący wskaźnik utraty słuchu w Indiach jest z pewnością związany z hałasem ulicznym, a rażące lekceważenie regulowanych poziomów decybeli w tym kraju nie jest niczym nowym.

Źródło: jalopnik.com

Pod koniec stycznia minie 15 lat od jednego z najtragiczniejszych wypadków z udziałem pociągu w nowożytnych Stanach Zjednoczonych. W wyniku zderzenia z SUV-em porzuconym na torach zginęło 11 osób, co do dzisiaj uważane jest za niezwykle szokujące wydarzenie dla lokalnej społeczności w Glendale.

Sieć pociągowa Metrolink wydała miliony dolarów na udoskonalenie swoich wagonów i nadal inwestuje pieniądze we wprowadzanie nowych technologii, tak aby uniknąć dalszych wypadków tych rozmiarów. Tragedia z Glendale jest dla nich czynnikiem motywującym do ulepszania środków ostrożności.

- Przeszliśmy długą drogę od tamtych czasów i z pewnością możemy dziś dość bezpiecznie i pewnie stwierdzić, iż jesteśmy najbezpieczniejszą linią kolejową w kraju - powiedział Jeff Lustgarten, rzecznik agencji.

Przypomnijmy - do zdarzenia doszło krótko po godzinie 6 rano 26 stycznia 2005 roku. Pociąg 100 Metrolink jechał na południe, kiedy uderzył w SUV-a porzuconego na torach w pobliżu granicy Glendale i Los Angeles.

Pociąg wykoleił się i doszło do katastrofy, w której zginęło 11 osób, a prawie 200 zostało rannych.

Juan Manuel Alvarez, który powiedział śledczym, że zamierzał popełnić samobójstwo, w ostatniej chwili zmienił zdanie i opuścił samochód. Obecnie odsiaduje 11 kar dożywotnich.

Metrolink w 2009 roku zgodził się zapłacić około 39 milionów dolarów w ramach ugody.

Wypadek ten uważany był za najtragiczniejszy w historii USA aż przez trzy lata, jednak we wrześniu 2008 roku pociąg osobowy zderzył się z towarowym odpowiednikiem od Union Pacific w Chatsworth, zabijając przy tym 25 osób.

- W 2010 roku Metrolink rozpoczął produkcję wagonów pasażerskich i kabinowych wyposażonych w "technologię zarządzania energią zderzeniową" - powiedział Lustgarten.

Jego zdaniem są one zaprojektowane tak, aby zderzaki pochłaniały lwią część energii w przypadku kolizji. Mężczyzna dodał, że w środku zainstalowano "łamliwe" stoły, które po uderzeniu powinny się złożyć, aby ograniczyć ewentualne obrażenia.

Prawie 140 nowych wagonów zostało zakupionych w cenie 210 milionów dolarów.

Po tragedii w Chatsworth, do której doszło po tym jak konduktor pisał SMS-y, zainstalowano kamery, aby upewnić się, że załoga sumiennie wykonuje swoją pracę.

Najnowszym "środkiem odstraszającym", który został wprowadzony w życie, jest system kontroli pozytywnej pociągu, który Lustgarten określił jako jedną z największych technologii ratujących życie, jaką widział przemysł kolejowy.

- Jest to technologia oparta na społeczności i globalnym pozycjonowaniu, która pozwala na przejęcie naszych pociągów, bezpieczne sterowanie i wyłączenie ich, jeśli konduktor nie robi tego, co powinien - powiedział Lustgarten.

Źródło: LA Times

Freddie Figgers jako niemowlę został porzucony obok śmietnika na terenach wiejskich Florydy. Przypadkowy przechodzień zauważył go i wezwał policję. Freddie został skierowany do szpitala, w którym przebywał przez 2 dni, gdzie zajęto się jego drobnymi obrażeniami.

Po otrzymaniu pomocy lekarskiej Freddie został umieszczony w systemie opieki zastępczej. Został przyjęty przez Nathana i Betty Figgers, którzy mieszkali w pobliskim Quincy na Florydzie i mieli już własną córkę. Figgersowie, etatowi rodzice zastępczy, szybko postanowili adoptować Freddiego.

Dorastając, Freddie był wyśmiewany przez inne dzieci, które nazywały go "śmietnikowym dzieckiem".

- Jest to obszar wiejski, więc wszyscy się o tym dowiedzieli - powiedział Figgers, który ma teraz 30 lat. - Moi rodzice powiedzieli mi prawdę o tym, co się wydarzyło, kiedy nieco podrosłem. Dużo o tym myślałem jako dziecko i muszę przyznać, że było to naprawdę zawstydzające, gdy byłem młodszy.

W okresie nauki w szkole podstawowej Freddie odnalazł pasję do komputerów. Jego tata, Nathan, kupił Freddiemu starego Macintosha z 1989 roku w sklepie z artykułami używanymi za 25 dolarów.

- Pomyślał, że komputer może pomóc mi w ucieczce przed zmartwieniami - oznajmił Figgers.

Podziałało. W wieku zaledwie 9 lat Freddie był w stanie demontować i ponownie składać komputer. Później zorientował się, jak użyć starych części radia, aby naprawić komputer Macintosh, tak aby ten mógł się włączyć.

- Nadal go posiadam - wyjawił Figgers o swoim pierwszym komputerze. - To właśnie on wzbudził moje zainteresowanie technologią.

W wieku 13 lat Freddie był tak dobry w majstrowaniu przy komputerach, że miasto Quincy zaczęło go zatrudniać do naprawy komputerów. W wieku 15 lat założył swoją pierwszą firmę z siedzibą w salonie rodziców o nazwie Figgers Computers. Specjalizował się w naprawianiu komputerów i pomaganiu klientom w przechowywaniu danych na serwerach, które stworzył.

- Nie poleciłbym mojej ścieżki każdemu - powiedział Figgers, nawiązując do rezygnacji ze studiów. - Ale to zadziałało w moim przypadku. Kiedy miałem 17 lat, miałem 150 klientów, którzy potrzebowali stron internetowych i miejsca na ich pliki. Po prostu dalej ciągnąłem ten wózek.

Kiedy Freddie był 20-latkiem, Nathan Figgers zaczął cierpieć na chorobę Alzheimera. Zanim Nathan zmarł w 2014 roku, Freddie wynalazł dwukierunkowe urządzenie komunikacyjne GPS, które pomagało znaleźć i śledzić tatę, kiedy ten błąkał się gdzieś będąc zdezorientowanym.

- Stworzyłem urządzenie, które można było włożyć do buta, co pozwoli mi go wyśledzić, a także porozmawiać z nim przez tenże but - oświadczył Figgers. - Trudno było obserwować, jak upada - tego się nie zapomni. Zawsze byłem bardzo wdzięczny jemu i mojej mamie. Nauczyli mnie, że okoliczności nie powinny określać tego kim jestem.

Pomimo tych trudnych okoliczności Freddie był w stanie sprzedać swój wynalazek śledzenia GPS nieujawnionej firmie za 2,2 miliona dolarów w 2012 roku mając 23 lata.

Jego prywatna firma Figgers Wireless, która sprzedaje smartfony i plany transmisji danych, została wyceniona w 2017 roku na ponad 62 miliony dolarów. Figgers jest dumny ze swojej działalności, ale twierdzi, że nadal jest pasjonatem łączenia technologii z opieką zdrowotną i bezpieczeństwem.

- Najlepsze, co człowiek może zrobić, to wpłynąć na drugą osobę - skomentował.

Mężczyzna sprzedaje bezprzewodowy glukometr dla osób z cukrzycą, który pozwala pacjentom pobierać i udostępniać poziomy glukozy za pośrednictwem technologii Bluetooth. Pracuje też nad projektem podobnym do technologii "inteligentnych butów", aby pomóc rodzinom w utrzymywaniu kontaktów z bliskimi doświadczającymi bezdomności.

- To mógłbym być ja na ulicach - mógłbym być bezdomny lub martwy, gdyby nie znaleziono mnie przy tamtym śmietniku.

Freddie dowiedział się, kiedy dorastał, że jego biologiczna matka była prostytutką uzależnioną od narkotyków. Nigdy jej nie spotkał i utrzymuje, że nie jest tym zainteresowany.

- Moi rodzice adoptowali mnie i dali mi miłość i przyszłość - powiedział. - Starali się, aby świat był lepszym miejscem, a teraz to właśnie jest tym, co chcę robić osobiście.

Źródło: LightWorkers.com

Każdy, kto obejrzał w swoim życiu legendarną komedię pt. "Monty Python i Święty Graal", z pewnością kojarzy postać Czarnego Rycerza, który wyraźnie bagatelizował zadane mu obrażenia podczas walki - ba, zdawał się nie zwracać uwagi na fakt, że właśnie odciętu mu ramię. Okazuje się, że postać ta była luźno wzorowana na pewnym zapaśniku ze starożytnej Grecji.

Arrichion, bo o nim mowa, był mistrzem pankrationu (sztuki walki łączącej boks i zapasy) w starożytnych igrzyskach olimpijskich. Zmarł, broniąc swojego tytułu mistrzowskiego na 54. olimpiadzie z 564 roku pne. Sportowiec ten był opisywany jako "najbardziej znany ze wszystkich zawodników pankrationu".

Mężczyzna ten był czempionem pankrationu na 52. i 53. olimpiadzie (odpowiednio 572 pne i 568 pne). Jego fatalną w skutkach walkę opisał geograf Pauzaniasz i Filostratus młodszy. Według tego pierwszego:

"Gdy bowiem walczył o wieniec oliwny z ostatnim pozostałym konkurentem, kimkolwiek on był, przeciwnik zaatakował pierwszy i chwycił Arrichiona, obejmując go nogami, a jednocześnie ścisnął szyję rękami. Arrichion wykręcił palce u stóp przeciwnika, ale zmarł z powodu uduszenia; jednak ten, który udusił Arrichiona, musiał się poddać z powodu bólu palca u nogi. Eleanie ukoronowali i ogłosili zwłoki Arrichiona jako zwycięzcę pojedynku".

Filostrat z Aten pisze w swoim Gymnasticus, że niepoddanie się przeciwnikowi było wynikiem słów trenera Arrichiona, Eryxiasa, który wykrzyknął: "Cóż za szlachetne epitafium: Nigdy nie został pokonany na Olimpii".

Zwycięski posąg Arrichiona został postawiony w Figalii - z kolei coś, co uważa się za ten sam posąg, jest teraz eksponatem w muzeum w Olimpii. Jest to jedna z najstarszych olimpijskich statuet zwycięzcy.

Arrichion był bohaterem wiersza autorstwa Jeanette Threlfall, w którym poetka ubolewa nad tym, że sportowiec żył i zmarł, zanim św. Paweł wprowadził chrześcijaństwo do Grecji.

O tym, że postać Czarnego Rycerza była wzorowana na Arrichionie opowiadał John Cleese w materiałach dodatkowych na DVD. Nauczyciel Cleese'a miał opowiadać historie o niesamowicie walecznych zapaśnikach rzymskich, co utkwiło mu w głowie. Jak się później okazało, nauczyciel najprawdopodobniej pomylił Rzymian z Grekami, a jego opowiadania najbardziej pasują właśnie do postaci Arrichiona.

Źródło: Wikipedia

W kwietniu 2019 roku pewien Brytyjczyk zmarł po zjedzeniu placka rybnego tak gorącego, że poparzyło mu gardło co uniemożliwiło oddychanie - donosi Independent.

Darren Hickey, 51-letni planista ślubów z Horwich w Anglii, zmarł 5 kwietnia 2019 roku. Doszło do tego zaledwie jeden dzień po tym, jak próbował zjeść gorący placek rybny podczas ślubu. Hickey początkowo poczuł oparzenie w gardle, a po południu ból nasilił się, co zmusiło go do wizyty na pogotowiu.

Mężczyzna został następnie odesłany ze środkami przeciwbólowymi do domu i kazano mu wrócić, jeśli nie poczuje się lepiej. Neil Parkinson, partner Hickeya, ujawnił, że poszkodowany dławił się później w wyniku obrzęku gardła, co skłoniło Parkinsona do natychmiastowego działania.

- Uderzyłem go w plecy, ale potem osunął się na podłogę - opowiada Parkinson.

Sanitariusze przetransportowali Hickeya do innego szpitala, ale 51-latek, który siedem lat wcześniej doznał udaru mózgu, zmarł tuż po północy. Jako przyczynę śmierci wskazano uduszenie.

Patrick Waugh, patolog, który przeprowadził sekcję zwłok Hickeya, powiedział, że przypadek mężczyzny był niezwykle rzadki, dodając, że objawy Hickeya zwykle obserwuje się u osób, które wdychały dym w czasie pożaru.

- Pacjent może wyglądać dobrze na zewnątrz, będzie z tobą rozmawiał, ale obrzęk pojawia się nagle - wyjaśnił Waugh podczas dochodzenia.

Sędzia Walsh ostatecznie orzekł, że śmierć Hickeya była przypadkowa.

- Sądzę, że należy wyciągnąć solidne wnioski - powiedział. - Było to spowodowane jedzeniem ciasta rybnego, bardzo małego i bardzo gorącego, ale z katastrofalnymi konsekwencjami. Uważam to za ogromną tragedię.

Źródło: Aol.com

Islandia może być najlepszym miejscem na świecie dla miłośników książek - a Święta Bożego Narodzenia na Islandii mogą być dla nich najlepszym okresem w roku. 93% Islandczyków czyta co najmniej jedną książkę rocznie, więc nie jest zaskoczeniem, że kraj ten zajmuje trzecie miejsce pod względem umiejętności czytania i pisania na świecie (według badań pierwsze dwa miejsca okupują Finlandia i Norwegia). Na Islandii co dziesiąta osoba wydaje swoją książkę za życia, a w 2011 roku Reykjavík (stolica) został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

W Stanach Zjednoczonych początek sezonu świątecznego jest sygnalizowany przez bezceremonialną zamianę cukierków Halloween na dekoracje świąteczne w witrynach sklepowych w całym kraju 1 listopada. Jeśli kogoś ominie przypadkowy odsłuch "All I Want for Christmas" przed Świętem Dziękczynienia może uważać się za prawdziwy fenomen. Tymczasem na Islandii sezon świąteczny oficjalnie rozpoczyna się wraz z opublikowaniem Bokatidindi - katalogu każdej nowej książki wydanej w Islandii. Podkreślmy to raz jeszcze - Islandzkie Stowarzyszenie Wydawców rozprowadza bezpłatny katalog książek do każdego islandzkiego domu. A ludzi ogarnia szał.

Tak zaczyna się islandzka tradycja książki wigilijnej zwana jólabókaflóð. Cóż to takiego? Jólabókaflóð lub "Yule Book Flood" ("Świąteczny zalew książek") powstało podczas II wojny światowej, kiedy import zagraniczny był ograniczony, zaś papier był względnie tani. Ludność Islandii nie była wystarczająco duża, aby utrzymać całoroczny przemysł wydawniczy, więc wydawcy książek zalali rynek nowymi tytułami w ostatnich tygodniach roku. Chociaż wręczanie książek nie jest niczym wyjątkowym w Islandii, tradycja wymiany tytułów w Wigilię Bożego Narodzenia, a następnie spędzenia wieczoru na czytaniu, staje się powoli zjawiskiem kulturowym. W ostatnich latach traktujący o tym mem rozprzestrzenił się szeroko w mediach społecznościowych, a mole książkowe na całym świecie korzystają z tego pomysłu.

(Jeśli zastanawiasz się, jak wymówić jólabókaflóð, wymową fonetyczną jest yo-la-bok-a-flot - możesz ją usłyszeć tutaj).

Tak oto swoje wspomnienia świąteczne z 2016 roku opisuje Guinevere de la Mare: "W ostatnie święta moja rodzina zebrała się, aby świętować w Portland w stanie Oregon. To był całkiem spory tłum. Moja przyrodnia siostra i jej żona wzięły ślub na tydzień przed świętami Bożego Narodzenia, więc dalsza rodzina rodziców i rodzeństwa oraz partnerów, a także braci i sióstr przyrodnich oraz teściów, i wszystkie dzieci jeszcze bardziej zwiększyły naszą liczebność. Przeanalizowałam ludzi z mojej listy prezentów i podjęłam decyzję wykonawczą, aby zrobić coś innego w tym roku. Zamiast drążyć mój mózg i tracić oszczędności, otworzyłam aplikację Goodreads i skierowałem się do księgarni. Właśnie inicjowałam rewolucję w świątecznych prezentach.

Pomysł był prosty: jedną częścią rewolucji był Jolabokaflod, kolejną randka w ciemno z książką i uniknięcie niepotrzebnych zakupów. Na mojej liście było 10 osób dorosłych, więc kupiłam 10 najlepszych książek, które przeczytałem w poprzednim roku. Tylko książki, które oceniłam pięcioma gwiazdkami, kwalifikowały się i musiały być atrakcyjne dla więcej niż jednej osoby z listy. Na szczęście miałam do dyspozycji obszerną listę używanych książek Powella, więc wyznaczyłam sobie limit 10 dolarów na książkę i zaczęłam polować."

Przeglądając kolejne publikacje, tworzyłam krótkie opisy w głowie dla każdego tytułu. Następnie, podobnie jak w przypadku randki w ciemno z książką, owinęłam książki i napisałam kilka słów na papierze dekoracyjnym, aby wyrazić poczucie gatunku i stylu."

Źródło: Read it Forward

W 1719 roku John Law przedstawił paryskim więźniom ofertę nie do odrzucenia. Obiecał im wolność, jeśli ci zgodzą się poślubić prostytutki i emigrować do Luizjany.

Osoby, które przystały na tę propozycję, były związywane razem sznurami i oczekiwały na transport do Zatoki Perskiej. Law był w stanie posunąć się do jeszcze ciekawszych rzeczy - napadał na szpitale w celu odnalezienia drobnych pijaczków i niezdyscyplinowanych żołnierzy, organizował łapanki prostytutek, biedaków i czarnych owiec społeczeństwa. Wszyscy schwytani byli następnie zabierani do doków, skąd wysyłano ich do kolonii. Ci, którzy przyszli dobrowolnie, mogli liczyć na ziemię i odpowiednie zapasy.

Większość nadciągających do Luizjany osób głodowała, a także nie miała dachów nad głowami. Miejsce, do którego ich przetransportowano, szybko stało się zatłoczone, a władze nie spieszyły się szczególnie by zapewnić im pracę, dom oraz pożywienie. Dlatego też wiele imigrantów chorowało oraz umierało na obcej ziemi.

Po przybyciu na miejsce imigranci osiedlali się w miejscowości Biloxi. Jednak wraz z napływem przestępców i osób o podejrzanych zamiarach, ci nieco porządniejsi próbowali założyć nową kolonię, nie chcąc przebywać w takim towarzystwie. Zaczęli przenosić się na wschód do Nowego Orleanu, aby uciec od głodujących kryminalistów, którzy nawiedzali ich miasteczko.

W latach 20. XVIII wieku Nowy Orlean zaczął się rozwijać, a Mississippi Company Johna Law traciła obywateli i pracowników. Koloniści protestowali przeciwko nowym imigrantom, a Francja odpowiedziała poprzez ogłoszenie deportacji nielegalnymi. Mimo to trzeci i ostatni statek wypełniony więźniami przybył w 1721 roku. Szkody zostały już jednak wyrządzone, a nawet sami żołnierze zaczęli przemieszczać się na wschód, pozostawiając wybrzeże Missisipi zamieszkałe tylko przez ludzi, których John Law zmusił do emigracji. Walczyli o życie dla siebie, ale do 1767 roku większość z nich została zmuszona do ucieczki z wysp z powodu braku ochrony przed rdzennymi Indianami.

Chociaż oferta Johna Law dla francuskich więźniów wydawała się w tamtym czasie atrakcyjna, nie jest jasne, czy woleliby oni zostać w więzieniu po trudnych doświadczeniach na wybrzeżach Missisipi.

Law desperacko próbował udowodnić, że należące do niego terytorium Luizjany jest opłacalne. Bank spreparował papierkową robotę i wydrukował banknoty dla inwestorów. Jednak w końcu odkryto, że papierowe banknoty przekazywane inwestorom przekroczyły wartość metalowych monet przechowywanych przez bank. Inwestorzy rzucili się na gotówkę w formie papierowych banknotów w 1720 roku, ale bank został zmuszony do zaprzestania płatności w takiej formie, gdy stało się jasne, że nie mają środków na spłatę wszystkich klientów.

John Law został zwolniony ze swojej pozycji i zmuszony do ucieczki do Brukseli. Później przeniósł się do Wenecji i utrzymywał się z hazardu aż do śmierci.

Źródło: History Collection

piątek, 13 grudzień 2019 08:25

Orgazm przy... ziewaniu

Regularne zażywanie antydepresantów może nieść ze sobą nieoczekiwane konsekwencje. Jednym z najbardziej dziwacznych skutków ubocznych związku chemicznego znanego jako klomipramina jest natomiast... orgazm podczas ziewania.

Osobliwe przypadki takiego zjawiska opisują w swojej naukowej publikacji naukowcy z kanadyjskiego St John Regional Hospital. Analiza przypadków w wykonaniu McLean, Forsythe'a i Kapkina została opublikowana w 28 numerze Canadian Journal of Psychiatry z 1983 roku. Badacze tak opisują swoje obserwacje:

Przypadek 1: zamężna kobieta w wieku około dwudziestu lat przez trzy miesiące cierpiała na depresję. Ocena psychiatryczna doprowadziła do rozpoznania jednobiegunowej choroby depresyjnej, pojawiającej się w osobowości anancastycznej. Była leczona ambulatoryjnie klomipraminą 100 mg dawkowaną co 24 godziny. Całkowite ustąpienie objawów nastąpiło w ciągu dziesięciu dni. W tym momencie jednak pacjentka zapytała, jak długo będzie mogła "przyjmować" lek. Z zawstydzeniem przyznała, że ​​ma nadzieję, że będzie stosować lek przez dłuższy czas, nie tyle z powodu ulgi w objawach, których doświadczyła, ale raczej dlatego, że zauważyła, iż ​​od czasu zażycia leku za każdym razem gdy ziewała miała orgazm. Odkryła, że ​​jest w stanie doświadczyć orgazmu poprzez celowe ziewanie. Po odstawieniu leku kilka tygodni później zjawisko to zniknęło.

Przypadek 2: żonaty mężczyzna po dwudziestce ma objawy depresji trwającej trzy lub cztery miesiące. Ocena psychiatryczna ustaliła diagnozę jednobiegunowej choroby depresyjnej, występującej u osobowości pasywno-agresywnej. Leczenie klomipraminą w dawce 75 mg dawkowanej co 24 godziny ambulatoryjnie przyniosło całkowite ustąpienie objawów w ciągu czternastu dni. Jednak pacjent był szczególnie ambiwalentny, jeśli chodzi o kontynuowanie leczenia, ponieważ zauważył często intensywną potrzebę ziewania bez zmęczenia i że w wielu przypadkach, gdy ziewał, doświadczał orgazmu z wytryskiem. Zaprzeczył występowaniu zwiększonego popędu libidinalnego lub pokrewnej fantazji. Chociaż uznał to zarówno za niezręczne, jak i zawstydzające, postanowił kontynuować leczenie z powodu uzyskanych korzyści terapeutycznych. Niezręczność i zakłopotanie były na tyle problematyczne, że nieustannie zakładał prezerwatywy. Po odstawieniu leku kilka tygodni później zjawisko zniknęło.

To jednak nie koniec intrygujących obserwacji lekarzy. Okazuje się, że klomipramina wzbudzała także nieco inne reakcje podczas ziewania.

Przypadek 3: samotna kobieta po czterdziestce przebyła konsultację na Oddziale Urologii Regionalnego Szpitala Ogólnego, gdzie została przyjęta z powodu skarg na kamień nerkowy. Po odpowiednim leczeniu obserwowano, w jaki sposób wykazuje objawy depresyjne przez około cztery miesiące. Konsultacja psychiatryczna ustaliła rozpoznanie jednobiegunowej choroby depresyjnej występującej u osobowości obsesyjno-kompulsyjnej. Po przeniesieniu na oddział psychiatryczny rozpoczęto leczenie klomipraminą w dawce 100 mg co 24 godziny, co spowodowało całkowitą ulgę w objawach w ciągu 12 dni. Na początku trzeciego tygodnia hospitalizacji pacjentka zaczęła narzekać na to, co nazywała "zaklęciem ziewania", podczas którego odczuwała "nieodparte pragnienia seksualne". Ze względu na ograniczenia środowiskowe i pomimo sporadycznej ulgi płynącej z masturbacji, uznała te dziwne objawy za trudne do zniesienia i poprosiła psychiatrę o zaprzestanie przyjmowania tego leku, ponieważ zauważyła, że ​​jej odczucia zaczęły się wkrótce po przepisaniu medykamentów. Przerwanie leczenia doprowadziło do ustąpienia tych objawów.

Przypadek 4: żonaty mężczyzna po trzydziestce miał objawy depresji trwającej osiemnaście miesięcy. Ocena psychiatryczna doprowadziła do rozpoznania patologicznej reakcji żalu, występującej u osobowości pasywno-agresywnej. Rozpoczęto leczenie ambulatoryjne psychoterapią i klomipraminą w dawce 50 mg co 24 godziny. Pacjent później poinformował, że przestał brać klomipraminę po siedmiu dniach, ponieważ zauważył, że za każdym razem, gdy ziewał, odczuwał tak intensywne uczucie wyczerpania i osłabienia, że ​​musiał kłaść się przez 10 do 15 minut po każdym ziewaniu, aż uczucie ustąpiło. Zjawisko to wygasło w ciągu 48 godzin po odstawieniu leku.

Dyskusja: te zgłoszone działania niepożądane zostały odkryte przypadkowo podczas rutynowych zapytań o skutki uboczne. Jednak nie podjęto próby zastąpienia leków sposobami placebo lub innymi wyzwaniami. Autorzy nie są w stanie wyjaśnić źródła tych dziwnych zjawisk, które są zbieżne z podawaniem klomipraminy. Przypadki te zgłaszane są nie tylko dla dobra czytelników, którzy mogą chcieć zbadać pochodzenie tych zdarzeń, ale także ze względu na implikacje kliniczne do przestrzegania zaleceń przez pacjenta. Autorzy podejrzewają, że te działania niepożądane mogły nie być wcześniej zgłaszane (szczególnie zjawisko orgazmu) z powodu braku woli pacjenta do ujawnienia tego doświadczenia. Sugeruje się, aby wszyscy pacjenci otrzymujący ten lek rutynowo byli pytani o swoje doświadczenia związane z orgazmem w celu wyraźniejszego ustalenia częstotliwości tego zjawiska.

Ziew...

Źródło: Canadian Journal of Psychiatry Vol 28 November 1983

Free Joomla! template by L.THEME