Nic tak nie podkreśla "słonecznej urody" jak odrobina piegów. Te brązowe plamki wyglądają niewątpliwie uroczo na małych dzieciach, ale czy kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego niemowlęta ich nie posiadają? Przeanalizowaliśmy przyczyny powstawania tych plamek i dowiedzieliśmy się, kiedy i dlaczego niektóre dzieci "rozwijają" piegi na twarzy, ramionach i barkach.

Co powoduje powstanie piegów?

- Na kolor skóry wpływa pigment zwany melaniną - mówi Debra M. Langlois, lekarz i adiunkt pediatrii na Uniwersytecie Michigan. Ludzie o ciemniejszej skórze naturalnie mają więcej melaniny niż osoby o jaśniejszej cerze, ale ciało każdego z nas produkuje dodatkową melaninę, gdy jest narażone na promieniowanie UV. - Wytwarzanie zwiększonej ilości melaniny jest sposobem organizmu na ochronę przed słońcem - wyjaśnia dr Langlois. - Osoby o ciemnej karnacji mają tendencję do opalania się od dodatkowej melaniny, podczas gdy osoby o jaśniejszej karnacji niejako wytwarzają piegi lub ulegają poparzeniom słonecznym. To wyjaśnia, dlaczego piegi rozwijają się w obszarach o najbardziej chronicznej ekspozycji na słońce, takich jak górne policzki, nos i ramiona. Piegi są w zasadzie mechanizmem obronnym przed ostrymi promieniami słonecznymi.

Dlaczego niemowlęta nie mają piegów?

Choć każdy może "wyhodować" piegi, to osoby o jasnej karnacji mają do nich szczególne predyspozycje. Mimo to, piegi są bezpośrednim wynikiem przebywania na słońcu. - Nikt nie miałby piegów, gdyby nie ekspozycja na słońce - mówi Lacey L. Kruse, lekarz prowadzący w Ann & Robert H. Lurie Children's Hospital of Chicago oraz adiunkt pediatrii i dermatologii w Northwestern University's Feinberg School of Medicine. Niemowlęta nie mają więc piegów, ponieważ nie przebywają na słońcu wystarczająco długo, aby te plamki mogły się rozwinąć.

Można się spodziewać, że piegi powstaną około 2-4 roku życia, ale ten czas różni się dla każdego. Piegi zależą również w dużej mierze od ilości ekspozycji na promieniowanie UV, jaką otrzymuje dziecko. - Czasami piegi nawet się cofną, jeśli rodzic jest silniejszy pod względem odporności przeciwsłonecznej - dodaje dr Kruse. Piegi mają zwykle brązowy kolor, ale mogą też przybierać odcienie czerwieni, czerni, żółci lub opalenizny. Plamki często bledną w zimie.

Czy należy się niepokoić piegami?

Piegi są nieszkodliwe w każdym miejscu na ciele. Jednak plamy wskazują na zwiększoną wrażliwość na promienie UV, więc rodzice piegowatych dzieci powinni być wyjątkowo sumienni w kwestii ochrony przed słońcem. - Osoby o jasnej karnacji mają wyższe ryzyko czerniaka i uszkodzenia skóry, ale tak naprawdę może się to zdarzyć każdemu - mówi dr Langlois. Zaleca ona ograniczenie ekspozycji na słońce w godzinach największego nasłonecznienia (między 10:00 a 16:00), regularne stosowanie kremów z filtrem SPF 30 lub wyższym oraz osłanianie się przed słońcem za pomocą odzieży chroniącej przed promieniowaniem UV.

Rodzice powinni również zrozumieć różnicę między piegami a pieprzykami. - Piegi są jaśniejsze i często zanikają w zimie, podczas gdy pieprzyki zachowują ten sam wygląd w czasie - mówi dr Kruse. Rak skóry jest rzadki u dzieci, ale znamiona powinny być obserwowane pod kątem oznak raka: asymetrii, nierównej granicy, wielu kolorów, średnicy większej niż 0,5 cm, oraz ewolucji kształtu, rozmiaru lub koloru. Należy pamiętać, że piegi różnią się również od plam soczewicowatych, które są trwałymi, ale łagodnymi ciemnymi plamami, tworzącymi się u osób dorosłych wystawionych na działanie słońca - skwitowała dr Langlois.

Źródło: Parents.com

Opublikowano w Nowości w Standardzie

Przyszłość dzieje się teraz - roboty mogą pewnego dnia regularnie patrolować rzeki i ląd w celu odszukiwania i niszczenia gatunków inwazyjnych.

Naukowcy z Uniwersytetu Australii Zachodniej zbudowali w 2018 roku rybę-robota, którą wykorzystali do odstraszenia jednego z najbardziej inwazyjnych gatunków na świecie - gambuzji pospolitej - który opisują jako "jedno z najbardziej problematycznych zwierząt na planecie".

W badaniu opublikowanym w 2021 roku w czasopiśmie iScience naukowcy ujawnili, jak strach zmienił zachowanie, fizjologię i płodność inwazyjnej ryby, skutecznie ją "odstraszając".

Międzynarodowy zespół biologów i inżynierów z Australii, USA i Włoch użył wabika do naśladowania swojego naturalnego drapieżnika - bassa wielkogębowego - poprzez symulowanie jego ruchów.

Gambuzje, znane jako "ryby-komary", zostały pierwotnie sprowadzone do Australii około sto lat temu w celu zwalczania tych latających krwiopijców. Obecnie gatunek ten jest uważany za jedno z największych zagrożeń dla wód słodkich w Australii.

Obecnie istnieją miliony maleńkich gatunków zagrażających rodzimym rybom Australii, jak również żabom, poprzez odgryzanie ogonów ryb słodkowodnych i kijanek oraz pożeranie jaj ryb i żab.

Autor raportu Giovanni Polverino, ekolog behawioralny na Uniwersytecie Zachodniej Australii, mówi, że bass jest niezwykle szkodliwy dla naturalnego ekosystemu Australii.

- Sprawiliśmy, że ich najgorszy koszmar stał się rzeczywistością: robot, który odstrasza bassa, ale nie inne zwierzęta wokół niego - oznajmił dr Polverino.

- Zamiast zabijać je jedną po drugiej, prezentujemy podejście, które może wykazywać lepsze strategie kontroli tego globalnego szkodnika - dodał.

Gatunki inwazyjne kosztują australijskie rolnictwo i ochronę środowiska około 25 miliardów dolarów rocznie, zdaniem Centrum Rozwiązań dla Gatunków Inwazyjnych.

- Gambuzja zagraża szeregowi chronionych gatunków, w tym chociażby australorzekotce złocistej - powiedział kierownik centrum Andreas Glanznig.

- Biorąc pod uwagę, że drapieżnik jest tak kluczowym zagrożeniem, każda skuteczna technologia, która może zmniejszyć jego wpływ na otoczenie, jest mile widziana.

Zdaniem dr Polverino koncepcja ta może być stosowana w szerszym zakresie.

- Każde zwierzę na planecie jest narażone na wpływ drapieżników. (...) Obecnie zastosowaliśmy ten pomysł w systemie wodnym, gdzie mamy gatunki inwazyjne i zagrożone, ale taki pomysł mógłby być stosowany równie efektywnie w systemie lądowym - powiedział.

Robot "precyzyjnie celuje w tych złych", nie zagrażając rodzimym gatunkom.

Dr Polverino dodał, że robot został zbudowany "tak aby skopiować przodka drapieżnika" gambuzji, który ma amerykańskie korzenie.

- Sprawiliśmy, że ich koszmar stał się rzeczywistością, ale nie odstraszyliśmy przy tym australijskich gatunków, które nie spotkały się wcześniej z tym drapieżnikiem.

Peter Johnson z oddziału Australijskiego Stowarzyszenia Rybaków Nowej Gwinei w Queensland, powiedział, że sprawa gambuzji to kłopot na skalę ropuchy olbrzymiej.

- Pozbycie się gambuzji pozwoliłoby na powrót rodzimych gatunków, takich jak tęczankowate, i doprowadziłoby do powstania zdrowszych ekosystemów wodnych - skomentował.

Źródło: ABC News

Opublikowano w Nowości w Standardzie
środa, 01 grudzień 2021 16:40

Dlaczego Sahara jest tak ważna dla Amazonii?

Czy wiesz, kto jest odpowiedzialny za rozkwit i zieleń Puszczy Amazońskiej? Pustynia!

Co się stało? Lekki szok?

Sam byłem zdumiony, kiedy po raz pierwszy się o tym dowiedziałem, ale prawda jest taka, że na pustyni Sahara, gdzie nie ma przecież roślin, jest źródłem życia największego na świecie lasu deszczowego, Amazonii. Czyż nie jest to cud natury? Ten, który nie ma żadnej wody do rozdania, daje życie!

Osoba żyjąca w tym najmniej gościnnym klimacie na Ziemi (jałowe płaskowyże, skaliste szczyty i przesuwające się piaski, które doświadczają bardzo mało deszczu, roślinności i życia) w północnej Afryce, gdzie woda jest droższa niż złoto, nigdy nie wyobrażałaby sobie, że tysiące mil stąd, po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego, kwitnie największy na świecie las deszczowy (bujne, tętniące życiem dorzecze Amazonki, znajdujące się w północno-wschodniej części Ameryki Południowej, wspiera rozległą sieć o niezrównanej różnorodności ekologicznej) dzięki niezwykle potrzebnej pomocy z tej samej pustyni, która codziennie słyszy zniewagi lokalnej ludności.

Co łączy największą, najgorętszą pustynię na Ziemi z największym tropikalnym lasem deszczowym? Pył. I to nie mało, ale bardzo dużo pyłu. Tak czy inaczej, pustynia nie ma nic innego do zaoferowania poza ziemią. Jak to działa?

Powszechnie wiadomo, że bardzo ważne dla roślin są zwłaszcza dwie rzeczy: światło słoneczne i gleba. Światło słoneczne jest zawsze obecne w lasach tropikalnych, więc rośliny otrzymują je przez cały rok. Potrzeba także gleby, żyznej i mineralnej, aby wypełnić tak rozległy obszar dżungli.

Mimo, że jest to najbogatsze spektrum życia na naszej planecie, amazońska puszcza słynie z ubogich w składniki odżywcze gleb, głównie dlatego, że zabierają je deszcze i powodzie. Około 90% gleb w lesie jest ubogich w fosfor, co od dawna uniemożliwia intensywne rolnictwo w tym regionie. Ponadto dziesiątki tysięcy ton azotu są co roku wypłukiwane przez systemy rzeczne Amazonii. Jak więc lasy deszczowe uzupełniają utracony fosfor? Tutaj na scenę wkracza Sahara. Pył, który zawiera fosfor (składnik odżywczy niezbędny do wzrostu roślin), przybywa z Sahary do Amazonii i w ten sposób są one połączone "rzeką pyłu" o długości 6 tys. kilometrów.

Aby uzyskać więcej informacji na temat tego transportu powietrznego, naukowiec Yu i jego zespół po raz pierwszy oszacowali, jak wiele pyłu dociera do Amazonii z pustyni Sahara, wykorzystując dane z satelity NASA - CALIPSO ( the Cloud-Aerosol Lidar and Infrared Pathfinder Satellite Observation). Zdaniem zespołu naukowców, 182 miliony ton pyłu przelatuje z Sahary w kierunku zachodnim, z którego większość spada do oceanu, ale około 27,7 milionów ton średnio dociera do Amazonii w procesie, który jest opisywany jako największy na świecie transfer pyłu. To niezwykle ważne, ponieważ niewielki procent tego pyłu (0,08%) jest fosforem, jednak stanowi to dużą różnicę. Ogólnie rzecz biorąc naukowcy szacują, że ilość fosforu docierającego do Amazonii rocznie z Sahary - 22 tys. ton - równa się mniej więcej ilości, jaką las deszczowy traci na rzecz rzek.

Oznacza to, że afrykański pył ma istotny wpływ na utrzymanie zdrowia amazońskich lasów deszczowych w dłuższej perspektywie. Bez dopływu fosforu z afrykańskiego pyłu straty hydrologiczne znacznie uszczupliłyby rezerwuar fosforu w glebie w skali dziesięcioleci lub stuleci i wpłynęłyby na zdrowie i produktywność amazońskich lasów deszczowych, co trzeba opisać jako bardzo niebezpieczne, ponieważ jest to jedyną nadzieją na przyszłość życia flory i fauny. Nie wiadomo jednak jeszcze ile pyłu potrzeba, aby dostarczyć odpowiednią ilość fosforu dla utrzymania produktywności amazońskich lasów deszczowych.

Naukowcy uważają, że najważniejszym źródłem fosforu dla Amazonii jest pył wzbijany z depresji Bodélé w Czadzie. Częste burze pyłowe z tego słynnego dna jeziora zawierają ogromne ilości martwych mikroorganizmów i są bardzo bogate w fosfor. To wszystko pokazuje, że wszystko na Ziemi jest ze sobą powiązane.

Podczas siedmiu lat badań naukowcy odkryli również, że ilość pyłu docierającego do Amazonii z Sahary jest bardzo zmienna. Teoretycznie za tę zmienność mogą odpowiadać opady deszczu w Sahelu - rozległym regionie suchych terenów na południe od Sahary. Jednak dokładna przyczyna tej korelacji nie jest znana, ale istnieje możliwy związek między opadami w Sahelu a ilością pyłu transportowanego nad Atlantykiem. Kiedy opady w Sahelu są wyższe, ilość pyłu jest mniejsza.

Wirus kryzysu klimatycznego jest obecny również tutaj i z powodu chaotycznych zmian w atmosferze i oceanach, pustynia ta boryka się z niesezonowymi opadami deszczu, a nawet śniegu, co uniemożliwia pyłom "przelot" do Amazonii. Jednak problem ten nie jest poważny na tę chwilę, lecz w atmosferze pojedyncze i małe wydarzenie, które jest spowodowane zmianami klimatycznymi, niesie za sobą duże ryzyko dla przyszłych pokoleń.

Autor: Hitesh Gawaria (theunopinion.com)

Opublikowano w Nowości w Standardzie

Wzrost populacji pandy wielkiej o 17% w ciągu dekady do 2014 roku spowodował obniżenie klasyfikacji gatunku do "zagrożonego" z "narażonego na wyginięcie" - podała w 2020 roku organizacja WWF w specjalnym oświadczeniu.

- Odrodzenie pandy pokazuje, że kiedy nauka, wola polityczna i zaangażowanie lokalnych społeczności łączą się, możemy uratować dzikie zwierzęta, a także poprawić różnorodność biologiczną - powiedział Marco Lambertini, dyrektor generalny WWF.

WWF od dziesięcioleci pracuje nad ocaleniem pand wielkich poprzez tworzenie rezerwatów i współpracę z lokalnymi społecznościami w celu ustanowienia zrównoważonych źródeł utrzymania i zminimalizowania ich wpływu na lasy - opisuje organizacja. Obecnie istnieje 67 rezerwatów, które chronią prawie 2/3 wszystkich dzikich pand.

Pandy jednak nadal pozostają zagrożone. - Wszyscy powinni świętować to osiągnięcie, ale pandy pozostają rozproszone i bezbronne, a wiele z ich siedlisk jest zagrożonych przez źle zaplanowane projekty infrastrukturalne. Pamiętajmy też, że na wolności wciąż pozostało tylko 1864 przedstawicieli - powiedział Lo Sze Ping, dyrektor generalny WWF-Chiny.

Źródło: MSN.com

wtorek, 20 kwiecień 2021 08:59

Wielki Zielony Mur

W Afryce naukowcy ciężko pracują nad przywróceniem terenów niegdyś bogatych w różnorodność biologiczną i roślinność. Jedenaście krajów w regionie Sahel-Sahara - Dżibuti, Erytrea, Etiopia, Sudan, Czad, Niger, Nigeria, Mali, Burkina Faso, Mauretania i Senegal - połączyło siły w walce z degradacją ziemi i przywracaniu rodzimej roślinności do krajobrazu.

W ostatnich latach w północnej Afryce nastąpił znaczny spadek jakości gruntów ornych, spowodowany zmianami klimatycznymi i złym zarządzaniem gruntami. Jednocząc się pod sztandarem inicjatywy "Wielki Zielony Mur", krajowi i regionalni liderzy mają nadzieję odwrócić ten trend. Większość prac w terenie miała być początkowo skoncentrowana na odcinku od Dżibuti na wschodzie do Dakaru w Senegalu na zachodzie - jest to obszar o szerokości 15 kilometrów i długości 7,775 kilometrów. Od tego czasu projekt rozszerzył się na kraje zarówno północnej, jak i zachodniej Afryki.

Degradacja ziemi zazwyczaj wynika zarówno z czynników związanych z człowiekiem, jak i naturalnych - najczęstszymi przyczynami są nadmierne rolnictwo, nadmierny wypas, zmiany klimatyczne i ekstremalne warunki pogodowe. Oprócz wpływu na ziemię i środowisko naturalne, degradacja ziemi stanowi poważne zagrożenie dla wydajności rolnictwa, bezpieczeństwa żywnościowego i jakości życia. Nigdzie kwestia ta nie jest tak alarmująca jak w Afryce Subsaharyjskiej, gdzie szacuje się, że 500 milionów ludzi żyje na terenach dotkniętych pustynnieniem, najbardziej ekstremalną formą degradacji gruntów.

Jean-Marc Sinnassamy jest starszym specjalistą ds. środowiska w Funduszu na rzecz Globalnego Środowiska (GEF). Pomaga w zarządzaniu programem opracowanym w ramach inicjatywy Wielkiego Zielonego Muru z krajami Sahelu i Afryki Zachodniej. GEF jest zaangażowany w tę inicjatywę od samego początku, pomagając w zwołaniu przywódców państw w siedzibie Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zwalczania pustynnienia w Bonn (Niemcy) w lutym 2011 roku. Bank Światowy i inne organizacje zajmujące się globalnym rozwojem i ochroną środowiska zapewniają wsparcie finansowe i techniczne.

Dla Sinnassamy'ego partnerstwo to stanowi wyjątkową okazję do pracy w całym regionie z solidną bazą polityczną.

- Zobaczyliśmy tutaj przywódców politycznych, głowy państw, ministrów w różnych krajach, którzy chcą pracować nad wspólnymi kwestiami środowiskowymi i chcą wspólnie rozwiązywać problemy związane z degradacją gruntów - mówi. - Dla nas jest to polityczne błogosławieństwo. Musimy odpowiedzieć na to zapotrzebowanie i musimy to wykorzystać.

Zintegrowane podejście do krajobrazu

Oprócz silnych podstaw politycznych projektu, jego starannie opracowane podejście przynosi korzyści środowiskowe zarówno na poziomie lokalnym, jak i globalnym. Inicjatywa wykorzystuje "zintegrowane podejście krajobrazowe", które pozwala każdemu krajowi zająć się degradacją ziemi, adaptacją do zmian klimatycznych i łagodzeniem ich skutków, bioróżnorodnością i leśnictwem w swoim lokalnym kontekście.

- W tym przypadku praca nad zwalczaniem degradacji ziemi jest najlepszym sposobem na rozwiązanie zarówno bardzo lokalnych problemów, jak i na poprawę globalnego środowiska - oznajmił Sinnassamy. - Pracujemy z ziemią, która jest podstawą utrzymania tych społeczności. Współpracujemy z ludźmi, aby poprawić jakość gleby, co zwiększa plony, a w konsekwencji produkcję rolną i ogólną jakość życia w społeczności. Te lokalne korzyści są również sposobem na generowanie globalnych korzyści dla wody, ziemi i przyrody.

W końcu Sinnassamy ma nadzieję, że region jako całość będzie składał się z "mozaiki krajobrazów", która zwiększa bioróżnorodność i utrzymuje rodzimą florę jako część gruntów rolnych. Każdy kraj uczestniczący w projekcie ma swoje indywidualne cele, które obejmują zmniejszenie erozji, dywersyfikację dochodów, zwiększenie plonów i poprawę żyzności gleby.

Podczas gdy drzewa i lasy są tylko częścią inicjatywy Wielkiego Zielonego Muru, wiele mediów przedstawiło ten projekt jako wyłącznie oparty na sadzeniu drzew i próbie powstrzymania ekspansji pustyni Sahara na południe.

Sinnassamy zwraca uwagę na dwa błędy w tym postrzeganiu. Pierwszym z nich jest fakt, że inicjatywa Wielkiego Zielonego Muru jest czymś znacznie bardziej złożonym niż tylko sadzeniem pasów drzew na całym kontynencie.

- Za nazwą lub marką "Wielki Zielony Mur" różni ludzie widzą różne rzeczy. Niektórzy widzieli po prostu pas drzew ze wschodu na zachód, ale to nigdy nie była nasza wizja - wyjaśnia. "W Nigrze, Mali i Burkina Faso (...) naturalna regeneracja zarządzana przez rolników przyniosła wspaniałe rezultaty. Chcemy powielać i zwiększać skalę tych osiągnięć w całym regionie. Bardzo możliwe jest przywrócenie drzew w krajobrazie i przywrócenie praktyk agroleśniczych bez sadzenia drzew. Jest to również zrównoważony sposób regeneracji agroleśnictwa i terenów parkowych.

Drugim błędnym przekonaniem, na które wskazuje Sinnassamy, jest to, że pustynia Sahara w rzeczywistości nie rozszerza się.

- Nie walczymy z pustynią - mówi. - Na większości obszarów, na których pracujemy w tych 11 krajach, pustynia nie postępuje. Pustynia jest bardzo stabilnym ekosystemem. Oczywiście, są pewne obszary na jej obrzeżach - na przykład w Senegalu, Mauretanii i Nigerii - gdzie występują pewne ruchy piasku. Ale z perspektywy geograficznej, z biegiem czasu pustynia była stosunkowo stabilna na tym obszarze.

W 2014 roku Unia Europejska i Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa, we współpracy z partnerami afrykańskimi i innymi partnerami regionalnymi, uruchomiły program Action Against Desertification, którego celem jest rozbudowa muru. Nigeria stworzyła tymczasową agencję wspierającą rozwój projektu.

Drylands Monitoring Week (2015) ocenił stan pomiarów na terenach suchych i zainicjował współpracę w kierunku wielkoskalowego, kompleksowego monitoringu. Planowanie (w tym wybór roślinności i praca z lokalnymi społecznościami) i nasadzenia/przywracanie gruntów nastąpiły tuż po tym (w tym w Etiopii, Senegalu, Nigerii i Sudanie).

Do 2016 roku obsadzono ok. 15 procent docelowego areału. W tym samym roku w 21 krajach realizowano projekty związane z murem, w tym naturalną regenerację wspieraną przez rolników.

Rekultywacja nagiej ziemi została z powodzeniem zademonstrowana w Burkina Faso, choć problemem pozostaje bezpieczeństwo w obliczu działalności terrorystycznej.

Źródło: National Geographic, Wikipedia (ENG)

Niedawne badania nad agresywnymi zachowaniami u ponad tysiąca gatunków ssaków wykazały, że to surykatka jest ssakiem, który ma największe szanse zostania zamordowanym przez jednego z przedstawicieli swojego gatunku.

Badanie, prowadzone przez José María Gómez z Uniwersytetu w Granadzie w Hiszpanii, opublikowane w 2016 roku w czasopiśmie Nature, przeanalizowało ponad 4 miliony przypadków śmierci wśród 1024 gatunków ssaków i porównało je z wynikami 600 badań nad przemocą wśród ludzi od czasów starożytnych do dziś.

Wyniki badań mówią nam dwie rzeczy:
1. Pewna ilość przemocy między ludźmi jest przypisana do naszego miejsca na drzewie ewolucyjnym.
2. Surykatki są zaskakująco mordercze.

Żeby nie było niedomówień - autorzy badania nie mieli na celu udowodnienia (lub obalenia) teorii o przemocy surykatek. Badali raczej, co dane dotyczące ssaków mogą nam powiedzieć o ludziach. Jednak Ed Yong z The Atlantic uporządkował szeroką listę ssaków, aby stworzyć ten pomocny wykres, w którym zwierzęta zostały sklasyfikowane według ich morderczości:

Niektóre ze zwierząt cieszących się opinią łagodnych są w rzeczywistości bardziej niebezpieczne dla siebie nawzajem niż stworzenia znane z agresji. Szynszyle zabijają się nawzajem częściej niż niedźwiedzie brunatne. Nowozelandzkie lwy morskie są bardziej mordercze niż te "tradycyjne" lwy.

Jak widać, około 20 procent zgonów surykatek to morderstwa. Ich przemoc została udokumentowana - badanie z 2006 roku opisane w National Geographic udokumentowało surykatki-matki zabijające potomstwo innych samic, aby utrzymać dominację.

W najgorszych czasach ludzie także przejawiają mordercze zachowania - nowo opublikowane badania wykazały wskaźniki śmiertelnej przemocy między 15 a 30 procent dla populacji ludzkich żyjących między 500 a 3000 lat temu.

Dziś wskaźnik śmiertelnej przemocy jest znacznie niższy. Jak zauważa towarzyszący artykuł opublikowany w środę w Nature przez biologa ewolucyjnego Marka Pagela:

"Wskaźniki zabójstw w nowoczesnych społeczeństwach, które mają siły policyjne, systemy prawne, więzienia i silne postawy kulturowe, a które odrzucają przemoc, są, na poziomie mniej niż 1 na 10 tys. zgonów (lub 0,01%), około 200 razy niższe niż przewidywania autorów dla naszego stanu natury."

Nie jesteśmy więc, co do zasady, tak zabójczo brutalni wobec naszych bliźnich jak surykatki wobec siebie nawzajem. Badanie dowodzi jednak, że w całej historii ludzkości, ludzie są nadal bardziej zabójczo brutalni niż przeciętny ssak.

Autorzy wykorzystali fakt, że blisko spokrewnione gatunki zazwyczaj wykazują podobne wskaźniki przemocy interpersonalnej, aby przewidzieć 2-procentowy wskaźnik śmiertelnej przemocy wśród ludzi. Oznacza to, że 2 na każde 100 ludzkich zgonów byłoby morderstwem, biorąc pod uwagę tylko nasze miejsce na drzewie ewolucyjnym, a nic o naciskach politycznych, technologii czy normach społecznych.

Dla porównania, wśród wszystkich ssaków tylko 0,3 procent zgonów to morderstwa. Dla wspólnego przodka naczelnych wskaźnik ten wynosi 2,3 procent.

Biorąc pod uwagę 2 procent jako ludzki punkt odniesienia, okazuje się, że jesteśmy zarówno niezwykle pokojowi jak na naczelne, jak i niezwykle brutalni jak na ssaki.

Jedną z krytycznych uwag na temat ludzkiej części pracy, z ogromnymi zbiorami danych z 600 wcześniejszych badań, jest to, że definicja morderczych zachowań jest zbyt szeroka. Autorzy włączają do swojej analizy dzieciobójstwo, egzekucje, kanibalizm i śmierć na polu bitwy.

Polly Wiessner, antropolog z University of Utah, powiedziała w rozmowie z The Atlantic: - Stworzyli prawdziwą mieszaninę postaci, wrzucając indywidualne konflikty ze społecznie zorganizowaną agresją, zrytualizowanym kanibalizmem i nie tylko. Źródła danych dotyczących prehistorycznej przemocy są bardzo zróżnicowane pod względem wiarygodności. Gdy są wyrwane z kontekstu, sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej.

Źródło: NPR.org

W samych Stanach Zjednoczonych "ulatuje" 3,5 procent zużywanej energii - marnowanej z powodu stosowania nieefektywnych szyb w zimie i w lecie. Teraz naukowcy znaleźli sposób na wykorzystanie produktów z drzew jako zamiennika dla drogiego szkła.

Junyong Zhu, badacz z Laboratorium Produktów Leśnych USDA, we współpracy z kolegami z Uniwersytetu Maryland i Uniwersytetu Kolorado, opracował przezroczysty materiał drzewny, który wygląda jak okno jutra.

Udowodnili oni, że przezroczyste drewno może przewyższać szklane okna niemal pod każdym względem, co czyni je jednym z najbardziej obiecujących materiałów przyszłości.

Szkło jest najczęściej stosowanym materiałem w konstrukcji okien, ale ma ono kosztowną cenę - zarówno ekonomiczną, jak i ekologiczną.

Ciepło łatwo przez nie przenika, zwłaszcza przez pojedynczą szybę, co nieuchronnie prowadzi do odbierania wyższych rachunków, gdy ucieka podczas zimnej pogody i wlewa się do środka, gdy jest ciepło. Przezroczyste drewno jest około pięć razy bardziej efektywne termicznie niż szkło, co znacznie obniża koszty energii.

Produkcja szkła wykorzystywanego w budownictwie również wiąże się z dużym obciążeniem dla środowiska. Sama emisja przy produkcji szkła wynosi około 25 tys. ton metrycznych rocznie, nie uwzględniając przy tym ciężkiego śladu, jaki pozostawia też transport szkła.

Naukowcy użyli drewna z szybko rosnącego drzewa balsa o niskiej gęstości. Jest ono poddawane działaniu kąpieli utleniającej w temperaturze pokojowej, która wybiela je z prawie całej widoczności. Następnie drewno jest penetrowane przez syntetyczny polimer o nazwie alkohol poliwinylowy (PVA), tworząc produkt, który jest niemal przezroczysty.

Wyniki badań opublikowano w czasopiśmie Journal of Advanced Functional Materials w pracy zatytułowanej "Przejrzyste, mocne i izolowane termicznie przezroczyste drewno dla energooszczędnych okien".

Naturalna celuloza w strukturze drewna i pochłaniający energię wypełniacz polimerowy oznaczają, że jest ono o 3 rzędy wielkości bardziej wytrzymałe niż szkło, a także znacznie lżejsze. Może wytrzymać znacznie silniejsze uderzenia i, w przeciwieństwie do szkła, wygina się lub odpryskuje, zamiast się roztrzaskać.

Dodatkowo, przezroczyste drewno jest materiałem zrównoważonym, o niskiej emisji dwutlenku węgla i zdolności do biodegradacji znacznie szybciej niż plastik.

Jest ono wytwarzane z odnawialnych zasobów, które są również kompatybilne z istniejącymi urządzeniami do przetwarzania przemysłowego, co sprawia, że przejście do masowej produkcji nie będzie szczególnie trudne.

Biorąc pod uwagę wszystkie te potencjalne korzyści dla konsumentów, produkcji i środowiska, argumenty przemawiające za przezroczystym drewnem nie mogłyby być... bardziej transparentne.

Źródło: Good News Network

Wszystko zaczęło się niewinnie - pszczoła miodna wleciała pod spodenki Michaela Smitha i użądliła* go w jądra.

Smith jest absolwentem Cornell University i na co dzień bada zachowanie i ewolucję pszczół miodnych. W pracy tej użądlenia są częstym i nieuniknionym zagrożeniem. - Jeśli masz na sobie spodenki i pracujesz, pszczoła może łatwo się tam dostać - mówi. - Ale byłem naprawdę zaskoczony, że nie bolało tak bardzo, jak myślałem.

To zmusiło go do myślenia: Gdzie znajduje się najgorsze miejsce na ciele pod względem skali bólu, które można użądlić?

Każdy, kto pracuje z żądlącymi owadami, z pewnością ma na to pytanie swoje własne odpowiedzi, ale Smith nie mógł znaleźć żadnych obiektywnych danych. Nawet Justin Schmidt nie był pomocny: jest on słynnym twórcą Schmidt Sting Pain Index - skali, która mierzy bolesność użądleń owadów za pomocą cudownych synestetycznych opisów, które czyta się niemalże jak nutki smakowe wina.

Zgodnie z indeksem Schmidta, użądlenie pszczoły potnej (1 w skali od 0 do 4) sprawia wrażenie, jakby "maleńka iskierka dotknęła pojedynczy włos na ramieniu". Użądlenie większości ós (2) jest "niczym poparzenie, niemalże nieodparte; wyobraź sobie W. C. Fieldsa gaszącego cygaro na twoim języku". A lider wśród tego typu owadów - paraponera clavata (4+) - wywołuje "czysty, intensywny, genialny ból, jak chodzenie po płonącym węglu drzewnym z 3-calowym, zardzewiałym gwoździem wbijającym się w piętę".

Schmidt przyznał, że "poziom bólu związany z poszczególnymi ukłuciami jest oczywiście różny i zależy od takich cech, jak miejsce ukłucia (...)", ale nie doprecyzował, jak te poziomy różnią się w zależności od części ciała.

Tak więc Smith postanowił się tego dowiedzieć. Jego królikiem doświadczalnym został on we własnej osobie.

Jak pisze w swojej pracy (która, nawiasem mówiąc, to czyste złoto): "Tutejszy Human Research Protection Program nie ma polityki dotyczącej auto-eksperymentowania badaczy, więc te badania nie były przedmiotem recenzji z ich biur. Metody te nie są sprzeczne z Deklaracją Helsińską z 1975 r., zrewidowaną w 1983 r. Autor był jedyną osobą użądloną, był świadomy wszystkich związanych z tym zagrożeń, wyraził zgodę i ma świadomość, że wyniki te zostaną podane do publicznej wiadomości".

Smith był metodyczny. Chwytał "przypadkowo kleszczami" pszczoły za skrzydła i przyciskał je do wybranej części ciała. Zostawił tam żądło na całą minutę przed jego usunięciem, a następnie ocenił ból w skali od 1 do 10.  Ból jest bardzo trudny do zmierzenia, ale badania psychologiczne wykazały, że skale numeryczne wykonują przyzwoitą pracę polegającą na umieszczaniu liczb na z natury subiektywnym doświadczeniu.

Dawkował sobie pięć ukłuć dziennie, zawsze między 9 a 10 rano, zaczynając i kończąc na "próbnych ukłuciach" na przedramieniu, aby skalibrować oceny. Trzymał się tego przez 38 dni, serwując sobie użądlenia trzy razy na 25 różnych częściach ciała. - Niektóre miejsca wymagały użycia lustra i prawidłowej postawy podczas użądlenia (np. jeśli mówimy o pośladkach) - pisał. Jeśli obraz mężczyzny, który kręci się przed lustrem, by przyłożyć do tyłka wzburzoną pszczołę wydaje się intrygujący, zapewniamy - mamy podobnie.

Mapa bólu autorstwa Smitha



- Wszystkie te użądlenia wywołały u autora ból - pisze Smith. Najmniej bolesne miejsca to czaszka, ramię i czubek środkowego palca u nogi (wszystkie uzyskały średnią notę 2,3). - Użądlenie na czubku czaszki było jak rozbicie jajka na głowie. Ból się tam pojawia, ale szybko odchodzi.

Najbardziej bolesnymi miejscami okazały się: trzonek penisa (7,3), warga górna (8,7) i nozdrza (9,0). - Ból jest tam elektryczny i pulsujący - wyjaśnia Smith. - Zwłaszcza na nozdrzach. Ciało naprawdę reaguje. Kichałem, sapałem, a smarki wręcz się wylewały. Użądlenie w nos to doświadczenie dla całego ciała.

- No tak, a penis? - podjąłem się zaryzykowania zadania tego pytania.

- To bolesne, a na pewno nie ma tam krzyżowania się uczuć przyjemności i bólu - odrzekł. - Ale jeśli jesteś użądlony w nos i penisa, będziesz chciał więcej użądleń na tym drugim, jeśli musiałbyś wybierać.

Czy był jakiś moment w tym eksperymencie, kiedy pomyślał: "Hej, może nie powinienem pozwalać użądlić się w nos i/lub penisa"?

- Zanim doszedłem do trzeciej rundy tej nierównej walki eksperymentalnej, pomyślałem: "Naprawdę nie chcę znowu kłuć się w nos" - relacjonuje. - Początkowo miałem oko na liście do użądlenia, ale kiedy porozmawiałem z moim doradcą Tomem Seeleyem to wyraził on obawę, że mogę oślepnąć. Chciałem zachować wzrok.

Znajdziemy tu kilka ciekawych perełek. Wydawać by się mogło, że najbardziej bolesnymi miejscami, w które możemy zostać użądleni, są miejsca o najcieńszej skórze lub te, w których znajdują się najbardziej czułe neurony. Ale żaden z tych czynników nie wyjaśnia dokładnie wyników. Na przykład, dłoń o grubej skórze boli znacznie bardziej niż cienkie ramię lub czaszka. A górna warga boli znacznie bardziej niż środkowy palec, mimo że oba są "obsługiwane" przez podobną liczbę neuronów. Mapa ciała pod względem bólu prawdopodobnie wyglądałaby zupełnie inaczej niż ta czysto czuciowa.

Należy oczywiście pamiętać, że te dane są bardzo subiektywne i wszystkie pochodzą od jednej osoby. Smith jest przekonany, że jego anatomia bólu nie może być uogólniona na wszystkich innych. - Gdyby ktoś inny to zrobił, prawdopodobnie wskazywałby różne miejsca, które uważał za najgorsze - mówi, chociaż z rozmów z kolegami czuje, że kształt mapy byłby podobny.

Jacyś chętni?

Źródło: National Geographic

*(w języku polskim istnieje problem z przekładem słowa "sting" - kwestia żądlenia/gryzienia wśród pszczół jest ogólnie dość zawiła; warto sprawdzić tutaj. Na potrzeby tekstu przyjmiemy wersję "żądlić" - przyp. tłum.)

Polska organizacja charytatywna otrzymała rachunek w wysokości 10000 zł po tym, jak urządzenie śledzące umieszczone na bocianie białym został skradzione w Afryce - a umieszczona tam karta SIM posłużyła później do wykonania mnóstwa kosztownych połączeń telefonicznych.

Free Joomla! template by L.THEME