OK, okay, okej — każdy z nas spotyka się z tym zwrotem bardzo często. Doskonale wiemy, że oznacza on aprobatę, bądź po prostu „dobrze”, „dobry”. Skąd jednak wzięło się to interesujące słówko?
Do tej pory pojawiło się kilka prób wyjaśnienia pochodzenia „ok”, które przedarło się do codziennego języka mieszkańców USA w połowie XIX wieku. Większość z nich to czyste spekulacje. Mało prawdopodobne, z lingwistycznego i historycznego punktu widzenia, jest to, że zwrot ten wyewoluował ze: szkockiego „och aye”, greckiego „ola kala” („to jest dobre”), indiańskiego „oke” lub „okeh” („tak to jest”), francuskiego „aux Cayes” („z portu Cayes” — znanego z dobrego rumu) czy „au quai” („na molo” — fraza używana przez francuskich stoczniowców).
O wiele bardziej prawdopodobnym scenariuszem jest wyjaśnienie tego słowa jako skrót od „orl korrekt”, humorystycznego, błędnego zapisu „all correct” („wszystko poprawne”), który stał się popularny w USA w latach 30. XIX wieku. Innym zachowanym źródłem pisanym użycia „ok” jest to, które pochodzi z lat 40. XIX wieku i było wówczas używane przez Partię Demokratyczną podczas wyborów prezydenckich w Stanach w 1840 roku. Kandydat Martin Van Buren nosił przydomek „Old Kinderhook” (odnoszący się do jego miejsca urodzenia), natomiast jego zwolennicy utworzyli formację „OK Club”. To niewątpliwie przyczyniło się do popularyzacji terminu „ok” (choć nie pomogło Van Burenowi, któremu nie udało się ponownie zostać prezydentem).
Jedyną teorią, która może konkurować z powyższą pod względem prawdopodobieństwa, jest pochodzenie „ok” ze slangu czarnoskórych niewolników z zachodniej Afryki. Miałoby to mieć odniesienie do słów „w porządku” lub „dokładnie tak” w kilku afrykańskich dialektach. Tak czy siak — dowody historyczne są na razie niewystarczające, by jednoznacznie określić dokładne źródło pochodzenia popularnej „okejki”. Nie pozostaje nam nic innego, jak doszukiwać się kolejnych przesłanek w tej sprawie!
Źródło: oxforddictionaries.com
W niemal każdym języku na tym świecie można spotkać ciekawe zjawisko. Mam na myśli tak zwane „ghost words” (słowa-widma), które... nie mają żadnego znaczenia, a w słowniku pojawiły się na przykład poprzez błąd drukarski.
Po raz pierwszy określenia „ghost word” użył w 1886 roku profesor Walter William Skeat. W swojej przemowie odniósł się on do słowa „kimes”, które było wówczas błędną pisownią słówka „knives” (noże). „Kime” zostało opublikowane w tekście „Edinburgh Review” w 1808 roku.
Przykładów tego typu zjawisk jest na świecie całkiem sporo. Jednym z najbardziej popularnych z takich terminów w Anglii jest „dord”, które figurowało w słownikach przez osiem lat w XX wieku (niektóre źródła podają, że trwało to nawet 13 lat). Była to pomyłka w druku, a ten niechlubny wpis pojawił się w Webster's New International Dictionary. Innym słowem-widmo w języku angielskim jest chociażby „Phantomnation”.
Kolejne takież słówka można znaleźć m.in. w języku japońskim oraz chińskim. Japońskie „kusege” było mylnie przedstawiane jako „paskudne włosy”, natomiast chińskie „hsiao” było niesłusznie opisywane jako rodzaj specjalistycznego oprogramowania.
W języku polskim jednym z najbardziej znanych słów-widmo jest ferdydurke, czyli tytuł powieści Witolda Gombrowicza. Poloniści nie są jednak zgodni w kwestii jego interpretacji, a zabawę tytułem większość z nich traktuje jako „dopuszczalną”. Dlaczego by nie? :)
W językoznawstwie jedną z najbardziej znanych zabaw słownych jest posługiwanie się anagramami. Czym one są? Zapraszamy do lektury!
Anagram to „wyraz, wyrażenie lub całe zdanie powstałe przez przestawienie liter bądź sylab innego wyrazu lub zdania, wykorzystujące wszystkie litery (głoski bądź sylaby) materiału wyjściowego”. Jeden z najbardziej znanych anagramów pochodzi z książek o Harrym Potterze:
Tom Marvolo Riddle — I am Lord Voldemort (Jestem lordem Voldemort)
W języku angielskim możemy spotkać mnóstwo ciekawych anagramów. Oto kilka z nich:
William Clinton — I'm it, an ill clown (Jestem nim, chorym klaunem)
George Bush — He bugs Gore („On szpieguje Gore'a” — Ala Gore'a - przyp. red.)
funeral — real fun (pogrzeb — prawdziwa zabawa)
listen — silent (słuchać — cichy)
teachers — cheaters (nauczyciele — oszuści)
the Morse Code — here come dots (Alfabet Morse'a — nadchodzą kropki)
Nasz ukochany język polski również może poszczycić się kilkoma tego typu narzędziami:
Lech Kaczyński — Chińczyk Aleks
Norwid — on drwi
Poniatowski — on okpi świat
Wiadomości literackie — walka o moc idei i treści
Czy wiesz ma jedyna — jedziemy na wczasy
A może wy, drodzy czytelnicy, będziecie w stanie ułożyć swoje własne anagramy? :)
Zabaw słownych i ciekawostek na łamach naszego bloga ciąg dalszy. Dzisiaj pragniemy zaprezentować Państwu tak zwane „pangramy”.
„The quick brown fox jumps over the lazy dog”, czyli „Porywczy brązowy lis przeskakuje nad leniwym psem”. Cóż takiego niezwykłego zawiera w sobie ta sentencja? Otóż użyto w niej wszystkich liter dostępnych w angielskim alfabecie. Tego typu zdania nazywamy pangramami. Można znaleźć ich dużo więcej, m.in.:
Pack my box with five dozen liquor jugs.
Jackdaws love my big sphinx of quartz.
Co ciekawe — posiadamy również swoje odpowiedniki w języku polskim. Oto niektóre z nich:
Pchnąć w tę łódź jeża lub ośm skrzyń fig.
Pójdźże, kiń tę chmurność w głąb flaszy!
Myślę: Fruń z płacht gąsko, jedź wbić nóż.
Filmuj rzeź żądań, pość, gnęb chłystków!
Nasi zachodni sąsiedzi z Niemiec nie zostają w tyle, również mogą się pochwalić swoimi pangramami:
Zwölf große Boxkämpfer jagen Viktor quer über den Sylter Deich.
Polyfon zwitschernd aßen Mäxchens Vögel Rüben, Joghurt und Quark.
Kto wie? Może wśród naszych czytelników znajdzie się ktoś, kto stworzy swój własny pangram? Trzymamy kciuki!
Etymologia na ogół jest bardzo interesująca. Skąd się wzięło dane słówko, dlaczego wymawiamy je tak, a nie inaczej? Zainspirowany takimi pytaniami prezentuję Wam tekst z nowej serii „Dlaczego...”, w którym będę opisywał pochodzenie poszczególnych słówek.
Na pierwszy ogień rzucimy... frytki. W niemal każdym podręczniku dla szkół podstawowych znajdziemy tam amerykański odpowiednik tego słowa, który brzmi: „French fries” (Brytyjczycy używają raczej „chips”). Co prawda dzisiaj wielu mieszkańców Stanów Zjednoczonych skraca to do „fries”, ale nadal warto zadać sobie pytanie: „Dlaczego akurat FRENCH fries?”.
Krąży legenda, że po raz pierwszy określenia zbliżonego do „French fries” miał użyć w 1802 roku Thomas Jefferson, ówczesny prezydent USA. W kuchni Białego Domu często zamawiał „potatoes served in the French manner” („ziemniaki przygotowane w stylu francuskim”). Z kolei pierwsze użycie zwrotu „French Fried Potatoes” w tekście drukowanym miało miejsce w 1856 roku w książce Elizy i J.R. Warrenów pt. „Cookery For Maids of All Work”: „French Fried Potatoes — Potnij ziemniaki w cienkie plastry, wrzuć je do gorącego tłuszczu, dodaj szczyptę soli. Smaż z obu stron na jasny brązowozłoty kolor, po czym odsącz”.
Na początku XX wieku termin „French fried” był w Stanach Zjednoczonych używany do opisywania potraw smażonych w głębokim tłuszczu, jak np. krążków cebulowych lub kurczaka. Część osób twierdzi, że „French” może się tutaj również odnosić do „frenching”, które z kolei pochodzi od „julienning”, czyli krojenia mięsa w cienkie paski (coś a'la kebab :)). Mija się to jednak z prawdą.
Nadal jednak nie znamy odpowiedzi na pytanie dlaczego akurat „French”, co jest w tym takiego francuskiego? Otóż kłótnia na temat pochodzenia frytek trwa do dzisiaj, a na temat tego kto pierwszy wymyślił taką potrawę kłócą się wciąż Belgia oraz Francja. Ci drudzy są przekonani, że frytki po raz pierwszy pojawiły się na ulicach Paryża w 1789 roku, tuż przed wybuchem Francuskiej Rewolucji. Z kolei belgijski dziennikarz Jo Gérard opublikował tekst, w którym przytacza fragment manuskryptu z 1781 roku. Miał w nim być opisany proces przygotowania frytek, a odnosił się on aż do 1680 roku, w którym tak przygotowanymi ziemniakami mieli się już żywić mieszkańcy doliny przy rzece Meuse.
Co ciekawe — Belgowie bardzo poważnie traktują pochodzenie frytek i czują się obrażeni, kiedy ktoś bez zastanowienia przypisuje je Francuzom. Poważna sprawa. :)
W języku angielskim przyjął się zwrot: „Use it or lose it”, który w wolnym tłumaczeniu brzmi tak: „Korzystaj, bądź strać”. Jakie ma to odniesienie do nauki języków obcych i jak możemy ewentualnie powstrzymać widmo takiej sytuacji?
Generalnie chodzi tutaj o przypisanie szczególnej wartości do UŻYWANIA tego, co już poznaliśmy. Bez względu na to czy mówimy o słownictwie, gramatyce czy ukochanych „phrasalach”. Sztuką nie jest wykucie poszczególnych sekwencji, natomiast jest nią poprawne (i częste) jej używanie. Nie bójmy się zatem komunikować. Zabrzmiało to jak zdanie, które możemy usłyszeć od psychologa (za 150+zł), jednak niech już tak zostanie. :)
Naturalnie, komunikacja w obcym języku z inną osobą nie jest rzeczą łatwą do zaaranżowania. Wszak nie każdy z nas posiada na tyle rozległe kontakty, aby sięgały one kilku krajów (ba, kontynentów). Z pomocą przychodzi nam tutaj serwis Omegle, który umożliwia tzw. „czatowanie” z ludźmi z całego świata.
Używanie tegoż portalu nie jest jednak aż tak proste. Często można się tam natknąć na osoby... nieszczególnie zainteresowane czystą konwersacją. Tak, tak — mowa o erotyce. Ludzi, którzy teorię opanowali do perfekcji, jest tam całkiem sporo. Można jednak ominąć natrafienie na takiego delikwenta poprzez dodanie zainteresowań. W polu „What do you wanna talk about?” („O czym chcesz porozmawiać?”) polecam wpisać słowa: „cleanchat” (czysta rozmowa), „nothorny” (nie jestem podekscytowany :) ) oraz nasze zainteresowania, np. „football” czy „books”. Następnie klikamy w niebieski przycisk „Text” i czekamy na połączenie nas z interlokutorem. Ci dość często zaczynają rozmowę od akronimu „asl”, który oznacza: „age, sex, location” (wiek, płeć, położenie/państwo). Odpowiedzmy więc i możemy zacząć czatować!
I pamiętajmy: USE IT OR LOSE IT. :)
Często na zajęciach przychodzi mi usłyszeć pytanie: „Piotrek, jak najlepiej jest się uczyć języka obcego?”. Oczywiście nie ma tutaj jednej, uniwersalnej, jasnej i przejrzystej odpowiedzi. No, chyba że zapisać się na kurs do „Standardu”! :) Póki co chętnie podzielę się jednak z Wami, drodzy czytelnicy, sposobem, który w moim przypadku sprawdził się w stu procentach.
Otóż ja, odkąd tylko sięgam pamięcią, uczyłem się i chłonąłem język angielski na zasadzie „rzucenia się na głęboką wodę”. Kiedy byłem (nieco rozbrykanym zresztą) dzieciakiem, mama postanowiła kupić mi (zapewne nie było to działanie celowe) pewną gazetę z Królikiem Bugsem na okładce i kasetą magnetofonową w środku. Nie pamiętam już nawet jej tytułu, ale całkiem możliwe, że brzmiał on mniej więcej tak: „O.K.”. Więc oto ja, pożyczywszy od mojego starszego brata tzw. walkman, słuchałem godzinami tej kasety, w której aktorzy dubbingujący postaci ze „Zwariowanych Melodii” tłumaczyli pewne zwroty z języka angielskiego, stosowali je w autentycznych sytuacjach oraz zadawali dzieciakom stosowne zadania. Wsłuchiwałem się w serię takich kaset, zamiast delektować się nagraniami Budki Suflera czy Ich Troje. Jakby to ładnie określić? Świr, o. W ten oto sposób od samego początku miałem mocny start w język angielski. Zadziałała tutaj w większej mierze podświadomość, więc panowie Jung i Freud mogliby tutaj być dumni.
Wiadomo — jako osoba dorosła, która pragnie poznać jakiś nowy język, ciężko o wsłuchiwanie się długimi godzinami w nagrania audio. Raz, że przeważnie nie ma na to czasu, a dwa — nie jest to szczególnie pasjonujące dla pełnoletnich. Dlatego też w takim wypadku gorąco polecam... oglądanie seriali. Zagranicznych, rzecz jasna. Dzięki temu chłoniemy język i poznajemy różne przydatne, najczęściej używane zwroty. Żeby zwiększyć efektywność naszego „edukacyjnego oglądania”, polecam - kiedy już zdobędziemy dany serial/film z legalnego źródła ;) - popracować nieco nad napisami. Przede wszystkim - zorganizować je sobie w wersji językowej, która jest obecna w nagraniu. Więc jeżeli delektujemy się seansem „The Walking Dead” czy „House of Cards”, to pobierzmy sobie angielskie napisy.
Ktoś powie — zaraz, zaraz. Od samego początku mam balansować pomiędzy lawiną zagranicznych zwrotów, sentencji i słówek? Tak, w tym właśnie zawarty jest cały sens tej strategii! Możemy jednak nieco ułatwić sobie pierwsze starcia z takową. Wystarczy wejść na stronę Waytomaster, wgrać nasze napisy, a serwis ten wyłapie te, które mogą być „trudniejsze”. Wtedy zaprezentuje nam tłumaczenia danych słów, następnie wgra je do naszych napisów, a my podczas seansu będziemy mogli oglądać te słówka z tłumaczeniem w nawiasie. Proste, łatwe i przyjemne. A - i skuteczne, dodajmy!
Także — łączmy przyjemne z pożytecznym i oglądajmy seriale bądź filmy. Zasłońmy się przy tym chęcią do poznania języka obcego. Opinia publiczna wybaczy! :)
Życie zaskakuje nas na każdym kroku. Niedawno na przykład dowiedziałem się, że usługi edukacyjne oferowane przez „Standard” są najtańszymi w Jaworznie. Miło!
Rzecz jasna „tani” rzadko kiedy oznacza „lepszy”. W tym jednym osobliwym przypadku mam jednak wrażenie, iż tak w istocie jest. Zresztą — najlepszym wyznacznikiem jest tutaj autopsja. Jeżeli pragnie się coś porównać, to trzeba mieć odpowiedni punkt odniesienia. Zatem zapraszamy do nas na lekcje. Pomożemy, poprowadzimy, poinstruujemy. Najtaniej w mieście!
Dzień Nauczyciela w Singapurze i Imieniny Donata. Tak, to właśnie z tym głównie kojarzy nam się data 01.09.
No i jeszcze, gdzieś tam na końcu, jest to też początek nowego roku szkolnego. Ot, taka ciekawostka.
Wszystkim uczniom życzymy sukcesów i wytrwałości. A jeżeli planujecie mocny, solidny start językowy — zapraszamy do nas. Pomożemy, wskażemy drogę. Poważnie!
Początki bywają trudne. Tak przynajmniej zwykło się mawiać. Ja tam nie wiem. W tym wypadku czuję, że zbliżają się rzeczy wielkie. Nie zwracam nawet uwagi na to powiedzenie.
Drodzy Państwo — ruszamy! Z dniem 1 września 2016 roku biuro „Standard” oficjalnie rozpoczyna swoją działalność. Przy tej okazji zapraszamy do wspólnej przygody w celu poznania języków obcych. Na dobry początek oferujemy „starcie” z językiem angielskim bądź niemieckim.
Do boju! Czy przesadziłem?