Science fiction czasami ledwo przebija science facts - naukowe fakty - ponieważ postęp technologiczny gwałtownie zmienia świat. Jednak zmiany, które są oczekiwane, nie zawsze są tymi, które nadchodzą. Oto spojrzenie wstecz na to, co według sondaży opinia publiczna oczekiwała od przyszłości nauki - i jak często była rozczarowana.
Rzeczywistość przerosła oczekiwania: lądowanie na Księżycu
Kiedy w 1949 roku agencja Gallup po raz pierwszy zapytała Amerykanów czy spodziewają się, że w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat człowiek dotrze na Księżyc, tylko 15% odpowiedziało "tak". Pomimo szokującej potęgi nowych technologii wojennych, takich jak bomba atomowa, opinia publiczna pozostawała sceptyczna wobec idei podróży kosmicznych. Zaledwie sześć lat później odsetek osób twierdzących, że człowiek znajdzie się na Księżycu w ciągu pięćdziesięciu lat wzrósł ponad dwukrotnie. W 1959 roku, po wystrzeleniu pierwszego satelity, ponad połowa kraju spodziewała się lądowania na Księżycu w ciągu zaledwie dwudziestu lat.
Lądowanie na Księżycu było nieco nietypowe dla sposobu, w jaki postęp naukowy i percepcja społeczna zazwyczaj na siebie oddziałują, ponieważ przyspieszenie percepcji dość dobrze dotrzymywało kroku postępowi technologicznemu. Wyścig kosmiczny zainicjowany przez wystrzelenie przez Rosję Sputnika skupił uwagę opinii publicznej na głównych wysiłkach rządu w tej dziedzinie, co mogło sprawić, że postrzeganie przez społeczeństwo stało się zgodne z postępem naukowym. Jednak nawet w sytuacji, gdy opinia publiczna była przekonana o sukcesie, znaczna jej część uważała pomysł zbliżającego się spaceru po Księżycu za niewyobrażalny jeszcze na kilka lat przed wykonaniem przez ludzkość tego gigantycznego skoku.
Oczekiwania przewyższające rzeczywistość: lekarstwo na raka
Dla kontrastu - opinia publiczna była zbyt skłonna uwierzyć, że pojawienie się lekarstwa na raka jest nieuchronne. Zdecydowana większość, która spodziewała się wyleczenia na długo przed końcem XX wieku, zawiodła się, chociaż dokonano ogromnego postępu w leczeniu i długości życia. Pomimo niepowodzenia do tego momentu, większość Amerykanów nadal pozytywnie podchodzi do perspektyw pojawienia się lekarstwa, zwłaszcza patrząc pięćdziesiąt lat lub więcej do przodu.
Przyszłość (medyczna) rysuje się w jasnych barwach
Na pytanie zadane w sondażu NBC News/WSJ z 1998 roku, co jest najbardziej prawdopodobne do wynalezienia w ciągu najbliższych dwudziestu lat - lekarstwo na raka, AIDS, cukrzycę, Alzheimera czy choroby serca - rak został wybrany przez 37% ankietowanych, a AIDS było drugą najczęściej wybieraną opcją z wynikiem 20%. To odkrycie nie powinno jednak prowadzić do wniosku, że optymizm w kwestii raka jest nietypowy. Dodatkowe dane wskazują, że społeczeństwo ma wielką wiarę w przyszłość nauk medycznych w prawie wszystkich dziedzinach. Sondaż przeprowadzony w 2001 roku przez Alliance for Aging Research/Belden Russonello & Stewart wykazał, że większość respondentów jest przekonana, iż w ciągu ich życia zostaną wynalezione lekarstwa nie tylko na raka (71%), ale także na cukrzycę (79%), chorobę Parkinsona (73%) i Alzheimera (71%).
Niezwykle wysokie liczby zapowiadają znaczący postęp medyczny również na innych frontach. W sondażu przeprowadzonym w 1996 roku przez PSRA/Newsweek Amerykanie stwierdzili, że do 2006 roku spodziewają się "wyhodowanych" zastępczych organów ludzkich (57%), możliwości kontrolowania wagi poprzez manipulowanie genem tkanki tłuszczowej (58%) oraz pigułki antykoncepcyjnej dla mężczyzn (80%). Sondaż przeprowadzony w 1999 roku przez CBS News wykazał jeszcze większe oczekiwania na nadchodzące stulecie, włączając w to możliwość klonowania ludzi (74%) i genetycznego modyfikowania dzieci (85%). A sondaż Gallupa z 1998 roku wykazał, że 61% Amerykanów uważa, iż w ciągu zaledwie dwudziestu pięciu lat większość ludzi będzie rutynowo dożywać 100 lat.
Jednak jedna szczególna zagadka medyczna wywołuje pesymizm. W sondażu Gallupa z 1965 roku czterdzieści osiem procent wierzyło, że lekarstwo na przeziębienie zostanie znalezione w ciągu dwudziestu lat. Po upływie tego terminu, zaledwie 23% w sondażu Gallupa z 1989 roku oczekiwało, że lekarstwo zostanie wynalezione do 2000 roku. W 1998 roku sondaż NBC/Wall Street Journal wykazał, że mniej niż połowa (45%) twierdzi, iż lekarstwo zostanie wynalezione w nowym stuleciu.
Teleport, dodo i płyty kompaktowe
Poza sferą medyczną, przewidywania Amerykanów dotyczące przyszłości są mniej konsekwentnie przechylone w kierunku innowacji. Większość w sondażu przeprowadzonym w 1999 roku przez CBS News uważała, że wiele obecnych technologii będzie nadal w użyciu pod koniec XXI wieku, w tym Internet (79%), drukowane książki (68%) i telefony (57%), podczas gdy znaczna liczba spodziewała się kontynuacji używania poczty elektronicznej (44%), a nawet płyt kompaktowych (37%). Sondaż National Consumers League z tego samego roku wykazał, że 63% uważa, iż komputery i telefony będą bezprzewodowe do 2020 roku, ale 37% ankietowanych opisało siebie jako sceptycznych w tej kwestii.
Choć wiele osób spodziewa się, że dzisiejsze technologie unikną przestarzałości, znaczna część społeczeństwa przewiduje również, że w ciągu najbliższych kilku dekad staną się one rzeczywistością. Sondaż Pew z 2010 roku wykazał, że 42% uważa, że w ciągu następnych czterdziestu lat komputery będą prawdopodobnie lub zdecydowanie w stanie czytać w myślach ludzi poprzez skanowanie ich mózgów, a 51% uważa, że wymarłe gatunki zostaną sklonowane. Sondaż Pew z 2014 roku wykazał, że 41% wierzyło, że sposób na teleportację przedmiotów prawdopodobnie lub zdecydowanie zostanie wynaleziony w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat. Czterdzieści procent w sondażu CBS News z 2010 roku uważało, że niezbite dowody na istnienie życia pozaziemskiego pojawią się w ciągu dwudziestu lat, a tyle samo sądziło, że w XXI wieku ludzie będą robić sobie wakacje w kosmosie. Jednak tylko około połowa z nich chciałaby tam polecieć - wciąż więcej niż 9%, które w 1955 roku wyraziło chęć wzięcia udziału w pierwszej podróży na niemożliwie odległy wówczas Księżyc.
Źródło: Roper Center
Złe wieści dla tych, którzy wyznają zasadę: "lampka wina dziennie to samo zdrowie".
Niedawne globalne badanie opublikowane w Lancet potwierdziło wcześniejsze badania, które wykazały, że nie ma bezpiecznego poziomu spożycia alkoholu.
Naukowcy przyznają, że umiarkowane picie może chronić przed chorobami serca, ale okazało się, że ryzyko raka i innych chorób przeważa nad tymi "korzyściami".
Autor badania wyznał, że jego ustalenia były najbardziej znaczące do tej pory ze względu na zakres czynników branych pod uwagę.
Jak ryzykowne jest umiarkowane picie alkoholu?
W badaniu Global Burden of Disease przyjrzano się poziomom spożywania alkoholu i jego skutkom zdrowotnym w 195 krajach w latach 1990-2016.
Analizując dane od osób w wieku 15-95 lat, naukowcy porównali osoby, które nie piły w ogóle z tymi, które piły jeden napój alkoholowy dziennie.
Odkryli, że na 100 tys. osób niepijących, 914 rozwinęło problem zdrowotny związany z alkoholem (taki jak rak) lub doznało jakiegoś uszczerbku na zdrowiu.
Wykazano natomiast, że przy spożywaniu jednego napoju alkoholowego dziennie liczba ta wzbogaciłaby się o kolejne cztery osoby.
W przypadku osób, które piły dwa takie napoje dziennie, aż 63 osoby więcej rozwinęły chorobę w ciągu roku, a w przypadku tych, którzy spożywali pięć napojów alkoholowych dziennie, nastąpił wzrost o 338 przypadków osób, u których rozwinął się jakiś problem zdrowotny.
Jeden z autorów badania, prof. Sonia Saxena, badacz w Imperial College London i praktykujący lekarz pierwszego kontaktu, powiedziała: - Jeden drink dziennie nie stanowi niewielkiego zwiększonego ryzyka, ale przy dostosowaniu tego do populacji Wielkiej Brytanii jako całości stanowi to znacznie większą liczbę, a większość ludzi nie pije tylko jednego drinka dziennie.
Główny autor badania dr Max Griswold, z Institute for Health Metrics and Evaluation (IHME) z Uniwersytetu Waszyngtońskiego, oznajmił: - Poprzednie badania wykazały ochronny wpływ alkoholu na niektóre warunki, ale stwierdziliśmy, że połączone ryzyko zdrowotne związane z alkoholem wzrasta z każdą jego dodatkową ilością.
- Silny związek między spożyciem alkoholu a ryzykiem raka, urazów i chorób zakaźnych zrównoważył efekty ochronne dla chorób serca w naszym badaniu - dodał.
- Chociaż ryzyko zdrowotne związane z alkoholem zaczyna się od niewielkiego przy jednym napoju dziennie, to następnie szybko wzrasta, gdy ludzie piją więcej.
W 2016 r. brytyjski rząd obniżył poziom alkoholu, jaki zaleca mężczyznom i kobietom, do nie więcej niż 14 jednostek tygodniowo - co odpowiada sześciu kuflom piwa o średniej mocy lub siedmiu kieliszkom wina.
W tym czasie naczelny inspektor medyczny Anglii, prof. Sally Davies, zauważyła, że każda ilość alkoholu może zwiększyć ryzyko zachorowania na raka.
"Świadome ryzyko"
Prof. Saxena oświadczyła, że badanie to było najważniejszym, jakie kiedykolwiek przeprowadzono na ten temat.
- To badanie idzie dalej niż inne, biorąc pod uwagę wiele czynników, w tym sprzedaż alkoholu, dane dotyczące ilości wypijanego alkoholu, abstynencję, dane dotyczące turystyki oraz poziom nielegalnego handlu i piwowarstwa domowego - powiedziała.
Badanie pokazuje, że brytyjskie kobiety piją średnio trzy napoje alkoholowe dziennie i zajmują ósme miejsce na świecie wśród osób pijących najwięcej. W rankingu tym prowadzą Ukrainki, przed Andorą i Luksemburgiem.
Z kolei brytyjscy mężczyźni zajęli 62 miejsce wśród 195 krajów objętych badaniem, mimo że również piją średnio trzy drinki dziennie. Wynika to z faktu, że poziom spożycia alkoholu był ogólnie dużo wyższy wśród mężczyzn, przy czym rumuńscy mężczyźni pili ponad osiem takich napojów dziennie.
W badaniu tym mianem "drinka" zostało opisane 10g alkoholu, co odpowiada małej lampce wina lub puszce/butelce piwa. W Wielkiej Brytanii jedna jednostka to 8 g alkoholu. Uważa się, że na całym świecie jedna na trzy osoby pije alkohol i jest on przyczyną prawie jednej dziesiątej wszystkich zgonów wśród osób w wieku od 15 do 49 lat.
- Większość z nas w Wielkiej Brytanii pije znacznie powyżej bezpiecznych limitów, a jak pokazuje to badanie, nie ma czegoś takiego jak bezpieczny limit. Zalecenia powinny być jeszcze bardziej restrykcyjne, a rząd powinien przemyśleć swoją politykę. Jeśli masz zamiar pić, edukuj się na ten temat i podejmuj świadome ryzyko - dodała Saxon.
Tymczasem prof. David Spiegelhalter z Uniwersytetu w Cambridge, wyraził swego rodzaju dozę ostrożności na temat tych ustaleń.
- Biorąc pod uwagę przyjemność przypuszczalnie związaną z umiarkowanym piciem, twierdzenie że nie ma "bezpiecznego" poziomu nie wydaje się argumentem za abstynencją - powiedział.
- Nie ma bezpiecznego poziomu prowadzenia samochodem, ale rząd nie zaleca, by ludzie unikali jazdy.
- Prawdę mówiąc nie ma nawet bezpiecznego poziomu samego egzystowania, ale nikt nie zaleca nikomu abstynencji i w tym zakresie - skwitował.
Źródło: BBC
W 2008 roku fińska policja była przekonana, że funkcjonariusze złapią złodzieja samochodów dzięki próbce DNA pobranej od komara, którego zauważono wewnątrz porzuconego pojazdu.
Znajdując samochód w Seinaejoki, na północ od Helsinek, policja zauważyła, że komar niedawno wyssał krew i postanowiła wysłać owada do analizy.
DNA znalezione w badaniach laboratoryjnych pasowało do mężczyzny z policyjnego rejestru.
Podejrzany zaprzecza kradzieży samochodu i twierdzi, że po prostu podróżował autostopem.
Samochód został skradziony w czerwcu 2008 roku w mieście Lapua, około 380 kilometrów na północ od stolicy Finlandii, podaje agencja informacyjna AFP.
Odzyskano go kilka tygodni później w Seinaejoki, około 25 km od miejsca, w którym zaginął.
Sakari Palomaeki, inspektor policji odpowiedzialny za tę sprawę, powiedział, że to właśnie wtedy po raz pierwszy fińska policja użyła owada do rozwiązania sprawy kryminalnej.
- Korzystanie z komarów w trakcie śledztwa nie jest rzeczą normalną. Podczas szkolenia nie powiedziano nam, abyśmy wypatrywali komarów w miejscach zbrodni - powiedział.
- Nie jest łatwo znaleźć małego komara w samochodzie, a więc to pokazuje, jak dokładne było śledztwo na miejscu zbrodni - dodał.
Źródło: BBC
Antarctic Snow Cruiser (Antarktyczny Krążownik Śnieżny) był pojazdem zaprojektowanym w latach 1937-1939 pod kierownictwem Thomasa Poultera, mającym ułatwić transport na Antarktydzie podczas Ekspedycji Służby Antarktycznej Stanów Zjednoczonych (1939-41). Krążownik był również opisywany jako "Pingwin", "Pingwin 1" lub "Żółw" w niektórych opublikowanych materiałach.
Poulter był drugim w hierarchi dowódcą Drugiej Ekspedycji Antarktycznej Byrda, rozpoczętej w 1934 roku. W czasie pobytu na Antarktydzie Poulter opracował kilka innowacyjnych rozwiązań. Jednak masywny krążownik śnieżny generalnie nie działał tak, jak oczekiwano w trudnych warunkach (gładkie opony stworzone tak by nie pokryły się śniegiem, nie trzymały się lodu) i ostatecznie został porzucony na Antarktydzie. Odnaleziony ponownie pod głęboką warstwą śniegu w 1958 roku, później znów zniknął z powodu zmieniających się warunków atmosferycznych.
Projekt i budowa
29 kwietnia 1939 roku Poulter i The Research Foundation of the Armour Institute of Technology pokazali plany urzędnikom w Waszyngtonie. Fundacja miała sfinansować koszty i nadzorować budowę, a pojazd służyć Służbie Antarktycznej Stanów Zjednoczonych. Prace rozpoczęły się 8 sierpnia 1939 roku i trwały 11 tygodni. 24 października 1939 r. pojazd został po raz pierwszy uruchomiony w Pullman Company na południe od Chicago i rozpoczął podróż na odległość 1640 km do nabrzeża wojskowego w Bostonie. Podczas podróży uszkodzony układ kierowniczy spowodował, że pojazd zjechał z małego mostu na Lincoln Highway i wpadł do strumienia w pobliżu miasta Gomer w Ohio, gdzie pozostał przez trzy dni. Po dotarciu do Bostonu, 15 listopada 1939 roku na pokładzie USCGC North Star wyruszył na Antarktydę.
Przybycie na Antarktydę
Snow Cruiser przybył do Little America w Zatoce Wielorybów na Antarktydzie z ekspedycją United States Antarctic Service Expedition na początku stycznia 1940 roku i napotkał wiele problemów. Konieczne było zbudowanie rampy z drewna, aby rozładować pojazd. Gdy pojazd był rozładowywany ze statku, jedno z kół przebiło się przez rampę. Załoga wiwatowała, gdy Poulter uwolnił pojazd z rampy, ale wiwaty ucichły, gdy pojazd nie poruszał się po śniegu i lodzie. Duże, gładkie, pozbawione bieżnika opony zostały pierwotnie zaprojektowane dla dużego pojazdu bagiennego - obracały się swobodnie i zapewniały bardzo niewielki ruch do przodu, zapadając się aż o 3 stopy (0,91 m) w śnieg. Załoga przymocowała dwie zapasowe opony do przednich kół pojazdu i zainstalowała łańcuchy na tylnych kołach, ale nie była w stanie przezwyciężyć braku trakcji. Załoga odkryła później, że opony miały lepszą trakcję, gdy jechały do tyłu. Najdłuższa przebyta trasa wyniosła 92 mile (148 km) - przejechana całkowicie na wstecznym biegu. 24 stycznia 1940 r. Poulter wrócił do Stanów Zjednoczonych, pozostawiając F. Altona Wade'a na czele reszty załogi. Naukowcy przeprowadzili eksperymenty sejsmologiczne, pomiary promieniowania kosmicznego i pobierali próbki rdzeni lodowych, mieszkając w pokrytym śniegiem i drewnem krążowniku śnieżnym. Finansowanie projektu zostało anulowane, gdy w Stanach Zjednoczonych skupiono się na II wojnie światowej.
Ponowne odkrycie i ostateczny los
Podczas Operacji Highjump pod koniec 1946 r. zespół ekspedycyjny odnalazł pojazd i odkrył, że potrzebuje on jedynie powietrza w oponach i kilku napraw, aby był sprawny.
W 1958 r. międzynarodowa ekspedycja odnalazła krążownik śnieżny na Little America III przy użyciu buldożera. Był przykryty 23 stopami (7 m) śniegu, ale długa bambusowa tyczka wyjawiła jego pozycję. Udało się dokopać do spodu kół i dokładnie zmierzyć ilość śniegu, jaki spadł od czasu porzucenia krążownika. Wewnątrz pojazd był dokładnie taki, jakim zostawiła go załoga - z papierami, czasopismami i papierosami porozrzucanymi dookoła.
Późniejsze ekspedycje nie odnotowały żadnych śladów pojazdu. Chociaż istniały pewne nieuzasadnione spekulacje, że (pozbawiony trakcji) krążownik śnieżny został wywieziony przez Związek Radziecki w czasie zimnej wojny, pojazd najprawdopodobniej znajduje się na dnie Oceanu Południowego lub jest zakopany głęboko pod śniegiem i lodem. Lód antarktyczny jest w ciągłym ruchu, a szelf lodowy stale przesuwa się w kierunku morza. W 1963 roku duży fragment szelfu lodowego Rossa oderwał się i podryfował dalej. Nie wiadomo, po której stronie szelfu lodowego znajdował się Cruiser.
Innowacyjne rozwiązania zastosowane w krążowniku to m.in.:
- koła i opony chowały się w obudowach, gdzie były ogrzewane przez spaliny silnika. Miało to zapobiec pękaniu mieszanki gumy naturalnej w niskich temperaturach,
- długie zwisy przednie i tylne nadwozia miały pomóc w pokonywaniu szczelin o szerokości do 4,6 m. Przednie koła miały być chowane tak, aby przód mógł być przepchnięty przez szczelinę. Następnie przednie koła miały być wyciągnięte (a tylne schowane), aby przeciągnąć pojazd przez resztę drogi. Proces ten wymagał skomplikowanej, 20-stopniowej procedury,
- podkładka na szczycie pojazdu została zaprojektowana tak, aby pomieścić mały samolot (5-pasażerski dwupłatowiec Beechcraft). Samolot miał zostać wciągnięty na miejsce za pomocą wciągarki. Samolot miał być wykorzystywany do prowadzenia badań lotniczych,
- płyn chłodzący silnika krążył w całej kabinie w celu ogrzewania. System ogrzewania był bardzo wydajny i załoga donosiła, że do spania potrzebowała tylko lekkich koców,
- nadmiar energii elektrycznej mógł być magazynowany w akumulatorach do zasilania świateł i urządzeń, gdy silnik nie pracował,
- dzięki wyeliminowaniu dużych mechanicznych elementów napędowych w całym pojeździe, spalinowo-elektryczny układ napędowy pozwolił na zastosowanie mniejszych silników i uzyskanie więcej miejsca dla załogi. Jest to prawdopodobnie pierwsze zastosowanie spalinowo-elektrycznego układu napędowego w czterokołowym pojeździe tej wielkości. Taka konstrukcja jest obecnie powszechnie stosowana w dużych nowoczesnych ciężarówkach górniczych.
Źródło: Wikipedia (ENG)
S-359 był rosyjskim okrętem podwodnym zbudowanym w 1953 roku i pozostawał w aktywnej służbie do 1989 roku. Został sprowadzony do Danii dzięki projektowi aktywizacji młodzieży, który chciał przekształcić go w obiekt kulturalny i atrakcję turystyczną. W Danii był często określany jako U359.
Galeria Rolling w miejscowości Kolding była młodzieżowym projektem aktywizującym, w ramach którego w 1991 roku zwrócono się do ówczesnego prezydenta Związku Radzieckiego Michaiła Gorbaczowa z pytaniem, czy podarowałby łódź podwodną jako symbol upadającego pokoju między Wschodem a Zachodem. Umowa przewidywała, że okręt zostanie odrestaurowany w ramach projektu aktywizacji, a następnie wykorzystany jako obiekt kulturalny i atrakcja turystyczna. Gorbaczow zgodził się na to porozumienie i po trzech latach zmagania się z biurokracją, S-359 w końcu dotarł do Kolding w 1994 roku. Kiedy S-359 wynurzył się z wody i został umieszczony na pływającej barce, można było zobaczyć, jak wielki jest naprawdę - okręt ten był typu Whiskey V, miał 76 metrów długości, 6,3 metrów szerokości i 11 metrów wysokości, a jego waga wynosiła 1080 ton. Ostateczną lokalizacją miała zostać tzw. Marina South, ale mieszkańcy okolicy zaprotestowali i wielu obywateli wsparło protesty. Wydawało się to zbyt destruktywne dla tego obszaru.
Po licznych doniesieniach prasowych i debatach na temat ekonomii i samej lokalizacji, w 1997 roku Kolding przekazało łódź podwodną gminie Nakskov. W tym miejscu łódź podwodna po raz kolejny zyskała rozgłos. Tym razem za sprawą scysji pomiędzy gminą Nakskov a funduszem na rzecz łodzi podwodnej, kiedy to plany stworzenia przy niej centrum rozrywki nie zostały zrealizowane. Fundusz na rzecz okrętów podwodnych przeniósłby się do Frederikshavn, ale gmina Nakskov nie chciała współpracować. Okręt funkcjonował jako atrakcja turystyczna w Nakskov do 2010 roku. W kwietniu 2011 r. został przeholowany do Frederikshavn, gdzie został przeznaczony na złom.
Źródło: Wikipedia (wersja duńska)
Czy kiedykolwiek prowadziłeś rozmowę z samym sobą, taką, która odbywała się wewnątrz twojego umysłu? Jeśli tak, to jesteś jednym z wielu, którzy prowadzą wewnętrzny monolog - lub wewnętrzny głos - który opowiada o Twoich myślach przez cały dzień. Ale czy wiesz, że wielu ludzi nie ma takiego wewnętrznego dialogu? Choć niektórym może się to wydawać kuriozalne, to równie dziwne dla kogoś, kto nie ma wewnętrznego monologu, jest wyobrażenie sobie, jak on się objawia.
Temat mowy wewnętrznej wywołał poruszenie na Twitterze po tym, jak użytkownik KylePlantEmoji zamieścił swoją własną obserwację na ten temat. "Ciekawostka: niektórzy ludzie prowadzą wewnętrzną narrację, a niektórzy nie" - zatweetował. "To znaczy myśli niektórych ludzi są jak zdania, które 'słyszą', a niektórzy ludzie po prostu mają abstrakcyjne myśli niewerbalne i muszą je świadomie werbalizować. A większość ludzi nie jest świadoma istnienia tego drugiego typu człowieka".
Wywołało to gwałtowne reakcje w sieci, ponieważ ludzie po obu stronach medalu wyobrażali sobie, jak wyglądałoby życie z lub bez ich wewnętrznego monologu. Samo zjawisko jest od lat przedmiotem debaty naukowców. Psychologowie zaczęli przyglądać się funkcji mowy wewnętrznej w latach 30-tych XX wieku. A konkretnie był to rosyjski psycholog Lew Wygotski, który zasugerował, że zewnętrzna rozmowa może zostać uwewnętrzniona. Zaproponował on nawet, że ta wewnętrzna mowa jest bardzo skrócona i zawiera wiele pominięć. Pomysł, że mowa zewnętrzna staje się zinternalizowana, jest również poparty dowodami na to, że ta sama część mózgu - obszar Broca - zajmuje się obiema tymi sferami.
Więc jeśli nie masz wewnętrznego monologu to czy powinieneś się martwić? Nie bardzo. Badania pokazują, że niektóre osoby w ogóle go nie doświadczają, podczas gdy inne doświadczają go tylko od czasu do czasu. - Jestem przekonany, że mowa wewnętrzna jest solidnym zjawiskiem. Jeśli użyjemy odpowiedniej metody, nie ma wątpliwości, czy mowa wewnętrzna występuje w danym momencie, czy nie - twierdzi Russell T. Hurlburt, profesor psychologii na Uniwersytecie w Nevadzie. - I jestem pewny co do różnic indywidualnych - niektórzy ludzie mówią do siebie dużo, niektórzy nigdy, niektórzy sporadycznie.
Co ciekawe, naukowcy z Uniwersytetu Harvarda odkryli, że myślenie wizualne i werbalne są ze sobą silnie powiązane. Chociaż ludzie często myślą o sobie, że są albo bardziej werbalni, albo wzrokowi - niekoniecznie tak jest. W rzeczywistości, ludzie z wyraźnym monologiem wewnętrznym zazwyczaj mają silniejsze wizualizacje umysłowe, które towarzyszą ich słownym myślom.
Niezależnie od tego, czy w Twojej głowie stale obecna jest narracja, czy też nie słyszysz nic, debata ta rodzi interesujące pytania dotyczące sposobu, w jaki myślimy i przetwarzamy informacje. Z pewnością następnym razem, gdy zobaczysz kogoś zagubionego w myślach, możesz się zastanowić, cóż to za rozmowa toczy się w jego głowie.
Źródło: MyModernMet
Miasto Tacoma uruchomiło program pilotażowy, w ramach którego bezdomni będą opłacani za zbieranie śmieci i gruzu z ulic. Ma to na celu usunięcie śmieci z ulic miasta, a jednocześnie zapewnienie pracy osobom pozbawionym dachu nad głową.
Inicjatywa jest wynikiem starań radnego miasta Roberta Thomsa, który uważa, że projekt ten przyniesie duże korzyści.
- Chodzi o to, aby zbudować ten rodzaj wewnętrznej dumy, że zrobiłeś coś sam i że zostałeś za to nagrodzony w formie tego, czego ludzie potrzebują - powiedział. - A to są przecież zasoby.
Wśród rosnących stosów śmieci i gruzu, które piętrzą się na zewnątrz obozowiska bezdomnych, które rozciąga się na kilka bloków miejskich w centrum Tacomy, jeden z bezdomnych Stephen Nelson powiedział, że jest gotowy iść do pracy.
- Jasne, że to zrobię - oznajmił. - Wciąż żyję, chodzę i mówię. Jeśli ja mogę pracować, to oni też.
Chociaż Nelson jest bezdomny, ma odpowiednie nastawienie do ludzi, których miasto chce zatrudnić.
- Nie postrzegam ludzi, którzy są uzależnieni od narkotyków, jako idealnych kandydatów do tej pracy - powiedział Thoms, dodając, że chce zacząć od płacenia minimalnej stawki, która wynosi nieco więcej niż 13 dolarów za godzinę.
Thoms powiedział, że wierzy, iż inne miasta systemu zatok Puget Sound, takie jak Seattle, również mogą czerpać korzyści z programu Tacomy.
- Myślę, że jest to bardzo innowacyjne - oświadczył. - Według moich informacji jest to pierwszy taki projekt w stanie Waszyngton.
Tacoma przeznaczyła nieco ponad 60 tys. dolarów na program i nawiązała współpracę z Valeo Vocation, grupą zajmującą się pośrednictwem pracy, która będzie prowadzić działania informacyjne i szkolenia dla osób objętych projektem.
- Wszystko zostało przetestowane i zatwierdzone do wdrożenia - powiedział Norman Brickhouse, dyrektor ds. usług z Valeo Vocation, dodając, że jego agencja notowała już podobne sukcesy, pomagając ludziom mieszkającym w schroniskach znaleźć pracę. - Mogą pracować, a potem wrócić do swojego namiotu.
Według niektórych szacunków, na ulicach Tacomy mieszka od 500 do 700 bezdomnych, co stanowi największą ich liczbę ze wszystkich miast w hrabstwie Pierce.
Thoms mówi, że Plemię Puyallap również zaoferowało finansowanie tego programu i jeśli się powiedzie, lokalne firmy, takie jak Almond Roca, również rozważą zatrudnienie bezdomnych.
Źródło: KomoNews
Człowiek odporny na ból istniał w takiej czy innej formie od wieków. Od Fakirów chodzących po rozżarzonych węglach, przez osoby o niezwykłej fizjologii, jak wielki Mirin Dajo, po osoby wbijające sobie gwoździe głęboko w różne otwory twarzy. Jednak niewiele osób zawładnęło wyobraźnią współczesnych odbiorców popkultury bardziej niż Frank "Cannonball" Richards.
W 1932 roku Richards pojawił się na scenie widowiskowej ze swoim niezwykłym występem i bombastycznym brzuchem. Sławę przyniósł Frankowi tzw. "żelazny brzuch", a jego występ polegał na przyjmowaniu silnych ciosów w dolną część tułowia.
Nie były to jednak delikatne uderzenia. Richards poddawał swój brzuch fizycznym torturom, które przeciętnego mężczyznę wpędziłyby w trakcje hospitalizacji na wiele dni - jeśli nie tygodni.
Richards rozpoczął swoją dziwną podróż w kierunku znęcania się nad brzuchem pozwalając swoim przyjaciołom uderzać go w "bebechy". Niewrażliwość na ból skłoniła go do posunięcia się o krok dalej, aż w końcu znosił i przyjmował ciosy od mistrza wagi ciężkiej w boksie, Jacka Dempseya.
"Cannonball" stale zwiększał poziom cierpienia, jakiemu poddawał swój brzuch. Wkrótce pozwolił, aby widzowie po nim skakali. Następnie pozwalał sobie na uderzanie kijem, a później był w stanie wytrzymać wielokrotne uderzenia młotem kowalskim. Ze wszystkich raportów i zapisów wynika, że podczas tych występów nie stosowano żadnych sztuczek.
I ostatecznie - w wyczynie, przez który Richards będzie na zawsze zapamiętany, mężczyzna przyjmował na siebie strzał w brzuch kulą armatnią.
Warto podkreślić, że do tego występu "Cannonball" używał sprężynowej armaty. Jednak prędkość, z jaką poruszała się kula, nadal przekraczała granice rozsądku i prawdopodobnie zabiłaby lub poważnie zraniła przeciętnego człowieka.
Wyczyn ten, wykonywany dwa razy dziennie w okresie jego największej popularności, pozostaje niemal ikonicznym zdjęciem demonstrującym skrajności możliwe do osiągnięcia w tolerancji bólu fizycznego. Oczywiście jest on również uważany za uosobienie głupoty i dobitny przykład uzyskania sławy bez talentu czy umiejętności idących w parze. Podobny motyw wykorzystano w jednym z odcinków 7. sezonu "The Simpsons", w którym główny bohater - Homer - zostaje zatrudniony do tzw. "freak show", podczas którego ma przyjmować wystrzały armatnie na brzuch.
Źródło: The Human Marvels, Wikipedia
Kiedy myślimy o mistrzach przesłuchań, przychodzą nam na myśl okrutne postaci. Osoby, które są w stanie zadać innym ogromny ból fizyczny lub emocjonalny bez odczuwania empatii. To całkowicie nieludzkie zajęcie, ale w sferze społecznej zawsze było niezbędnym zasobem, zwłaszcza w czasach wojny.
Ta sama myśl pojawia się, gdy myślimy o nazistach, o idei złych jednostek. Podczas gdy nie jest to prawdą w przypadku większości, która po prostu podążała za reżimem, inni - wielu z tych, którzy stali na czele partii - byli dumni ze swojej polityki i praktyk. Kiedy więc te dwie rzeczy są połączone - przesłuchujący oraz nazista - wyrażenie to ma bardzo mroczne konotacje.
Ten konkretny przesłuchujący piął się po szczeblach kariery i przed II wojną światową nadzorował obozy dla więźniów znane jako Dulag Lufts. Kiedy schwytano wrogów państwa, zwracano na nich uwagę specjaliście znanemu jako Hanns Scharff. Mówiąc płynnie po angielsku, sam siebie określał jako "pająka czyhającego na sieci".
Od sprzedawcy do wywiadowcy
Scharff urodził się w 1907 roku w Prusach Wschodnich. Dorastał w mieście Lipsk, gdzie studiował sztukę i uczył się rodzinnego biznesu tekstylnego. Po osiągnięciu pełnoletności został wysłany do Afryki Południowej, gdzie nauczył się biegle języka angielskiego. Doskonale radził sobie w dziale sprzedaży firmy, obsługując klientów, którzy uważali go za dżentelmena w interesach.
Hanns ożenił się z angielską damą o imieniu Margaret Stokes, która była córką legendarnego kapitana RAF-u (Królewskich Sił Powietrznych) o nazwisku Claud Stokes. Ta informacja będzie do pewnego stopnia zbiegiem okoliczności później w tej historii. Nowożeńcy Hanns i Margaret pojechali pewnego lata na wakacje do Niemiec, ale to zmieniło się w dłuższy pobyt niż początkowo zakładano.
Wybuchła II wojna światowa. Będąc jeszcze obywatelem niemieckim, Scharff został wysłany do dywizji Wehrmachtu na szkolenie wojskowe, z przeznaczeniem na front rosyjski. Uparł się jednak pozostać w Niemczech i wykorzystał swoją biegłą znajomość angielskiego, aby awansować i zostać kapralem. Niemiec wylądował w Oberursel koło Frankfurtu, w Centrum Wywiadu i Oceny prowadzonym przez osławione Siły Powietrzne Luftwaffe. W tej placówce przesłuchiwano schwytanych alianckich pilotów (z wyjątkiem Sowietów). Scharff został oficerem ds. przesłuchań.
Nowy oficer szybko wprowadził swoje własne metody, ponieważ nie był zachwycony dotychczasowymi technikami. W Dulag Luft jeńcy pochodzili głównie z zestrzelonych samolotów brytyjskich, których piloci byli przerażeni możliwością schwytania przez reżim nazistowski. Już wcześniej krążyły pogłoski o tajnej policji zwanej Gestapo, która miała stosować przerażające techniki tortur.
Pomimo wytycznych Konwencji Genewskiej nadal stosowano nielegalne tortury. Kiedy schwytano kilku pilotów armii amerykańskiej, Scharff otrzymał pierwszą szansę. Pracę rozpoczął jeszcze przed spotkaniem, zdobywając wszelkie możliwe informacje na ich temat. Odmówił noszenia munduru - do ekstrapolacji informacji wystarczył mu zwykły strój.
Byłem jak pająk siedzący na swojej sieci, mając pod ręką wszystkie elementy, których mogłem użyć, oprócz brutalności.
Technika przesłuchań Scharffa
Więźniowie nie zastali pająka, lecz dżentelmena. I właśnie dlatego Hanns Scharff jest tak wyjątkowy. Był zarówno nazistą, jak i przesłuchującym, ale postanowił nie robić tego, czego od niego oczekiwano. Historia przesłuchań zawsze wiązała się z torturami, ale on był na tyle odważny, by je potępić. Bez wątpienia na początku zarówno więźniowie, jak i jego koledzy przypuszczali, że to podstęp, ale Scharff z wielkim powodzeniem stosował psychologię, a nigdy siłę.
Fakt, że mówił doskonale po angielsku, sprawił, że zyskał ich zaufanie. Stworzył iluzję, że wie więcej niż się wydawało, dzięki czemu piloci czuli, że wszelkie szczegóły, które podawali, były już powszechnie znane. Niektórzy nawet zgłaszali się na ochotnika, ponieważ byli tak dobrze traktowani - zabierano ich na wycieczki do lasów i zoo, a Scharff był ich przewodnikiem. Otrzymali opiekę medyczną i obfite zaopatrzenie w żywność. Ich dobre doświadczenia i traktowanie znajdują odzwierciedlenie w księdze gości obozu, gdzie więźniowie opisują gościnność tego miejsca.
Jedynym podstępnym aspektem - wspaniałą bronią dla przesłuchującego - było informowanie więźniów, że wyda ich w ręce osławionego gestapo, jeśli nie będą współpracować lub próbować ucieczki. Ale szczerze mówiąc, nigdy tego nie robił. Bo tego jednego więźnia, który nic nie powiedział - słynnego pilota "Gabby'ego" Gabreskiego - Hanns nie ukarał. Mimo że Gabby nigdy mu nie pomógł, pozostali przyjaciółmi i spotkali się ponownie po zakończeniu wojny.
Hanns wiedział, że chociaż ci jeńcy byli jego wrogami z imienia, byli ludźmi, którzy nie rozpoczęli wojny. Będzie pamiętany i czczony za to, że nigdy nie zadał bólu innej duszy, mimo że tego od niego oczekiwano.
Wpływ na FBI i przyjęcie obywatelstwa amerykańskiego
Długo po zakończeniu II wojny światowej Scharff osiedlał się w różnych krajach, ale nigdy u swojego wroga - USA. Pentagon wiedział o tym i namówił go do pracy dla nich. Gazety i czasopisma zaczęły publikować jego metody. Zgłaszał się do amerykańskich sił powietrznych i miał wpływ na wiele osób, w tym na byłego agenta FBI Ali Soufana, który brał udział w śledztwie w sprawie 11 września i w Guantanamo Bay.
Po przejściu na emeryturę Hanns przyjął obywatelstwo amerykańskie i zajął się swoją pierwszą miłością - sztuką. Projektował mozaiki na słynnych pomnikach, takich jak Zamek Kopciuszka w Disneylandzie. Hanns jest wspaniałym przykładem stawania w obronie tego, co słuszne, co jest niezwykle heroiczne, biorąc pod uwagę to, co działo się w nazistowskich Niemczech.
Wierzył, że ludzie są ludźmi bez względu na to, skąd pochodzą i traktował aliantów z takim samym szacunkiem, z jakim odnosił się do sił osi. Nawet gdy toczą się wojny, wciąż istnieją takie jasne punkty jak Hanns Scharff, które są nie tylko inteligentne, ale i na tyle odważne, by wprowadzić swoje metody w życie.
Źródło: STS World
Jedno z najbardziej okazałych muzeów na świecie ogłosiło kompleksową digitalizację swojej ogromnej kolekcji.
- Luwr odkurza swoje skarby, nawet te najmniej znane - oznajmił w piątek w specjalnym oświadczeniu Jean-Luc Martinez, dyrektor Musée du Louvre. - Po raz pierwszy każdy może uzyskać dostęp do całej kolekcji dzieł z komputera lub smartfona za darmo, niezależnie od tego, czy są one wystawione w muzeum, wypożyczone, nawet długoterminowo, czy też znajdują się w magazynie.
Część zasobów stanowi hiperbolę. Cała kolekcja jest tak ogromna, że nikt nawet nie wie, jak wielka tak faktycznie jest. W oficjalnym komunikacie Luwru szacuje się, że w bazie danych zdigitalizowano około 482 tys. dzieł, co stanowi około trzech czwartych całego archiwum (niedawno odnowiona strona główna muzeum, z tłumaczeniami na hiszpański, angielski i chiński, została zaprojektowana z myślą o bardziej przypadkowych zwiedzających, zwłaszcza tych korzystających z telefonów komórkowych).
- To jest po prostu przytłaczające - mówi Andrew McClellan, profesor Uniwersytetu Tufts i autor książki pt. "Inventing the Louvre: Art, Politics and the Origins of the Modern Museum". Strategia umieszczenia prawie wszystkiego w sieci jest zgodna z ideałami oświecenia, które ukształtowały muzeum po Rewolucji Francuskiej, jak dodaje: "jest to zebranie światowej wiedzy pod jednym dachem, a następnie udostępnienie jej badaczom i szerokiej publiczności".
Duże instytucje od wielu lat digitalizują swoje zbiory, ale internetowe archiwa Luwru wymagały szczególnie intensywnej pracy. Każdy obraz, jak podaje muzeum, opatrzony jest danymi naukowymi: "tytuł, artysta, numer inwentarzowy, wymiary, materiały i techniki, data i miejsce produkcji, historia obiektu, obecna lokalizacja i bibliografia". Te dokumentacyjne wpisy, sporządzone przez kuratorów i badaczy muzealnych, pochodzą z dwóch baz danych zbiorów muzealnych i są codziennie aktualizowane.
Biorąc pod uwagę koszty prowadzenia tych baz danych, McClellan i inni obserwatorzy zastanawiali się, czy Luwr może znaleźć sposób na spieniężenie niektórych z tych obrazów i czy kolekcja online wpłynie na rzeczywistą frekwencję. - Jestem pewien, że ta cyfrowa zawartość jeszcze bardziej zainspiruje ludzi do przyjścia do Luwru, by osobiście odkrywać kolekcje - powiedział dyrektor muzeum w swoim oświadczeniu.
Nie jest też do końca jasne, jak wiele z dostępnych w sieci obrazów może przedstawiać przedmioty sakralne, pochodzące z innych krajów niż Francja i nieprzeznaczone do swobodnego oglądania. Cyfrowy katalog zawiera przedmioty, które mogły zostać zrabowane - przez nazistów lub siły kolonialne - w osobnym albumie zatytułowanym "MNR", co jest skrótem od Musées Nationaux Récupération, czyli "Muzea Narodowe Odzyskujące".
Suse Anderson, profesor muzealnictwa na Uniwersytecie George'a Washingtona, która bada wpływ technologii cyfrowych na muzea, zauważa: - To musi być konfrontacja z pytaniami o restytucję i repatriację oraz myśleniem o tym, co digitalizacja dziedzictwa kulturowego oznacza w kontekście, który jest sporny. Jest pod wrażeniem ekspansji Luwru w sieci, zwłaszcza, że kieruje ona zwiedzających poza oczywiste, kluczowe dzieła sztuki, takie jak Mona Lisa czy Wenus z Milo.
- Jestem typem poszukiwacza - mówi.- Nie jestem osobą, która szuka dzieł bohaterów. One są za łatwe do znalezienia. Jestem osobą, która chce znaleźć to, co nieoczekiwane.
Podobnie jak w prawdziwym muzeum, kolekcja online Luwru zapewnia ścieżki prowadzące do nowych odkryć, mówi Anderson. - Pomaga dostrzec rzeczy, których w przeciwnym razie nie można by zobaczyć. Pomaga znaleźć niespodzianki. I to właśnie tam, jak sądzę, często można znaleźć powiązanie z własnym życiem, kiedy znajdujesz coś, co ma oddźwięk, a co nie jest tym, czego szukałeś.
I rzecz jasna: w trybie online można zostawić tłumy turystów daleko w tyle.
LINK DO ZASOBÓW MUZEUM
Źródło: National Public Radio