Gdy podasz fast food na białym obrusie w elegancko wyglądającej restauracji, część ludzi pomyśli, że to wręcz haute cuisine (w każdym razie smakuje inaczej niż to, które pochłaniasz z papierka obok dworca). Okazuje się, że można zrobić to samo z obuwiem, wystawiając buty na tle szykownego tła zarezerwowanego zwykle dla luksusowych marek, takich jak Jimmy Choo, i nakłaniając ludzi do płacenia horrendalnych marż.
Tak właśnie w 2018 roku uczyniła firma Payless w Santa Monica, przejmując były sklep Armaniego i zaopatrując go w czółenka za 19,99 dolarów i botki za 39,99 dolarów. Sieć, za pośrednictwem agencji DCX Growth Accelerator, zaprosiła grupy influencerów na wielkie otwarcie "Palessi" i poprosiła ich o opinie na temat "designerskiego" towaru.
Goście, nie mając pojęcia, że oglądają dyskontowe zszywki z centrum handlowego, mówili, że zapłaciliby setki dolarów za tak stylowe buty, chwaląc ich wygląd, materiały i wykonanie. Najwyższa oferta: 640 dolarów, co przekłada się na 1800-procentową marżę, a Palessi zarobiła ponad 3000 dolarów w ciągu pierwszych kilku godzin swojego "performensu".
Payless, czyli "Palessi", zarejestrowała te zakupy, ale nie zatrzymała pieniędzy. Influencerzy otrzymali swoją gotówkę z powrotem, wraz z darmowymi butami. Ich reakcje uchwycone w krótkich i długich reklamach - momenty typu "mamy cię" - są bezcenne.
Detalista "chciał posunąć gatunek eksperymentu społecznego do nowych ekstremów, jednocześnie wykorzystując go do wyrażenia kulturowej opinii" - powiedział Doug Cameron, dyrektor kreatywny DCX Growth Accelerator. - Klienci Payless podzielają pragmatyczny punkt widzenia i pomyśleliśmy, że prowokacyjne będzie wykorzystanie tej ideologii, aby rzucić wyzwanie dzisiejszej, dbającej o wizerunek kulturze influencerów modowych.
CMO Payless Sarah Couch mówi, że celem sieci było rozwiązanie problemów z postrzeganiem marki w czasie, gdy detaliści czują więcej sympatii niż kiedykolwiek wcześniej ze strony gigantycznych serwisów ecommerce.
- Kampania wykorzystuje ogromne rozbieżności i ma na celu przypomnienie konsumentom, że wciąż jesteśmy odpowiednim miejscem na zakupy niedrogiej mody - mówi Couch.
Reklamy ukazujące reakcje influencerów były emitowane w sieciach telewizji kablowej, takich jak Bravo, Lifetime, TBS, Telemundo i USA oraz na kanałach społecznościowych, takich jak YouTube, Facebook i Instagram przez całe wakacje.
Źródło: AdWeek.com
Columbine, Virginia Tech, University of Texas, Sandy Hook - przerażająca historia amerykańskich strzelanin w szkołach to lista, której członków nie sposób wymienić pojedynczo. Wspomnienie o jakiejkolwiek z nich automatycznie budzi skojarzenia z innymi. Jednak jedna nazwa jest wymieniania zaskakująco rzadko, a mowa o najstarszej i najbardziej śmiercionośna masakry szkolnej w historii USA: zamachu bombowym w szkole Bath.
W 1927 roku Bath było wioską liczącą 300 mieszkańców, mimo że znajdowała się 16 kilometrów od Lansing, stolicy stanu. Miejscową instytucją edukacyjną była Bath Consolidated School, zbudowana zaledwie pięć lat wcześniej, aby zastąpić rozproszone jednopokojowe szkoły na okolicznych polach uprawnych. Uczyło się w niej 314 uczniów z całego regionu, wielu z nich było dziećmi farmerów. Niektórzy uczniowie byli dowożeni, a wszyscy uczęszczali na zajęcia ze swoimi rówieśnikami w trakcie edukacji w szkole podstawowej i średniej.
18 maja był ostatnim dniem zajęć dla uczniów w tamtym roku, ale o 8:45 północne skrzydło trzypiętrowej budowli eksplodowało z taką siłą, że huk był słyszalny wiele kilometrów dalej.
- Wiedzieliśmy, że to przyszło z Bath, ale nie wiedzieliśmy co to było, więc wskoczyliśmy do starego samochodu i pojechaliśmy tak szybko jak tylko mogliśmy, żeby zbadać sprawę - powiedziała Irene Dunham dziennikowi Lansing State Journal. Stulatka jest najstarszą żyjącą osobą, która przeżyła katastrofę. Miała wtedy 19 lat, była uczennicą ostatniej klasy szkoły średniej - tego ranka została w domu z powodu bólu gardła.
- Pod dachem znajdowała się sterta ciał dzieci w wieku około pięciu lub sześciu lat, niektóre z nich miały powyrywane ręce, niektóre nogi, a część z nich nawet głowy. Nie można było ich rozpoznać, ponieważ były pokryte kurzem, gipsem i krwią - napisał lokalny redaktor Monty J. Ellsworth w swojej relacji z 1927 roku, zatytułowanej "The Bath School Disaster". - To cud, że część rodziców nie straciła przytomności, zanim zadanie wydostania dzieci z rumowiska zostało zakończone. Było to już między piątą a szóstą wieczorem, kiedy wyciągnięto ostatnie dziecko.
Podczas gdy członkowie społeczności pospieszyli na pomoc po eksplozji, zdobywając liny, aby podnieść zawalony dach i wyciągnąć uczniów i nauczycieli spod gruzów, na miejsce podjechał członek zarządu szkoły o nazwisku Andrew Kehoe. Kehoe wysiadł ze swojej ciężarówki wypełnionej dynamitem i odłamkami, wycelował w nią karabin i strzelił. W wyniku eksplozji zginął kurator szkoły, kilku innych przechodniów i sam Kehoe.
Oprócz setek kilogramów materiałów wybuchowych, które wywołały eksplozję w szkole, pracownicy straży pożarnej i policjanci znaleźli kolejne 200 kilogramów niewybuchłego dynamitu, który był umocowany w piwnicy szkoły, wraz z pojemnikiem z benzyną, który mógł być tam umieszczony w celu wywołania pożaru, gdyby zawiódł sam dynamit. Kehoe spalił również swoją farmę i zabił żonę oraz dwa konie - ich ciała znaleziono na farmie, wraz z tabliczką przyczepioną do ogrodzenia, z napisem: "Przestępców się tworzy, a nie rodzi".
Przed dokonaniem masakry Kehoe był szarym członkiem społeczności. Mieszkał z żoną, Nellie, na farmie i pełnił funkcję skarbnika w radzie szkoły w Bath. Ten były elektryk posiadał duży zapas materiałów wybuchowych - nadwyżki z czasów I wojny światowej - zakupionych od rządu, których używał, aby pomóc farmerom w usuwaniu pniaków drzew. Przed zamachem doszło do kilku niezwykłych incydentów: Kehoe zabił psa swojego sąsiada, zatłukł na śmierć jednego ze swoich koni i pokłócił się z członkami rady szkolnej o koszty bieżących podatków na rzecz skonsolidowanej placówki. Ale nigdy nie było to nic tak niepokojącego, żeby inni mieszkańcy wsi mieli jakiekolwiek podejrzenia, co się zbliża.
- Wiele z tych głupich rzeczy, które zrobił, było po prostu kretyńskimi incydentami, które ludzie od czasu do czasu popełniają - mówi Arnie Bernstein, autor książki pt. "Bath Massacre: America's First School Bombing".
Ostatecznie zginęły 44 osoby, w tym 38 uczniów. Nie był to pierwszy zamach bombowy w historii kraju - co najmniej osiem osób zginęło podczas wiecu na Haymarket Square w Chicago w 1886 roku, a 30, gdy bomba eksplodowała na Manhattanie w 1920 roku. Ale żaden nie był tak śmiercionośny jak ten, ani nie pochłonął tak wiele żyć dzieci.
Gazety starały się nadać sens tej tragedii. Nazywały Kehoe szalonym, obłąkanym, niepoczytalnym. Chociaż w tamtym czasie niewiele rozumiano na temat chorób psychicznych, media wciąż próbowały odkryć przyczyny zamachu. - W czerwcu poprzedniego roku powiadomiono go, że hipoteka na jego farmie zostanie przejęta, i to mogła być okoliczność, która uruchomiła w jego mózgu mechanizm anarchii i szaleństwa - twierdził "New York Times", a "Boston Daily Globe" sugerował, że dwa urazy głowy mogły zakłócić jego normalne myślenie.
- W podsumowaniu śledztwa napisano, że przez cały czas sprawca był racjonalnie myślący - mówi Bernstein. - Trzeba mieć racjonalny umysł, żeby to wszystko zaplanować. W rzeczywistości nie ma żadnego powodu takiego obrotu spraw.
W bezpośrednim następstwie zamachu bombowego, społeczność miasta została zalana kondolencjami i darowiznami, a także turystami. Podczas gdy w weekend w domach w Bath odbywały się pogrzeby, przez miasto przejechało aż 50 tys. osób, powodując ogromne korki. Jednak niemal tak szybko, jak narastała medialna gorączka, tak szybko się ona skończyła - po części z powodu pierwszego w historii lotu transatlantyckiego Charlesa Lindbergha, który odbył się dwa dni po zamachu. W połączeniu z brakiem prawdziwych mediów masowych, zamach bombowy w Bath szybko zniknął z obiegu wiadomości.
- W pewnym sensie to prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaka mogła się przytrafić miastu, ponieważ dało im to czas na żałobę i przyswojenie - mówi Bernstein.
W ciągu jednego roku szkoła została wyremontowana, a zajęcia przeniesiono z lokalnych sklepów z powrotem do budynku szkolnego. Szkoła pozostała na swoim miejscu aż do lat 70-tych, kiedy to została zburzona i zastąpiona parkiem pamięci. W centrum parku stoi kopuła, dokładnie w tym samym miejscu, w którym znajdowałaby się na budynku szkoły. Dla Bernsteina jest to miejsce ciszy i spokoju, odpowiedni hołd dla uczniów i członków społeczności, którzy zginęli.
- W obliczu horroru odkrywamy, jak bardzo jesteśmy przyzwoici - mówi Bernstein. - To, według mnie, jest pięknem Bath.
Źródło: Smithsonian Magazine
Tuż po premierze Mass Effect 3 w sieci pojawiało się wiele wpisów dotyczących kontrowersyjnego zakończenia gry - niektóre melodramatyczne, inne całkowicie uzasadnione. Jednak zaistniało również niezwykle kreatywne posunięcie tych, którzy poczuli się zlekceważeni przez zastosowanie takiego zakończenia trylogii - inicjatywa, za którą należałoby przyznać nagrodę za dowcip i czysty geniusz.
W 2012 roku wysłano ponad czterysta babeczek do biura BioWare, dostarczając tym samym smaczną wiadomość. Każde ciastko zostało polukrowane w jednym z trzech kolorów - czerwonym, zielonym i niebieskim - aby reprezentować wybory związane z zakończeniem Mass Effect 3. Wszystkie babeczki są waniliowe, podobnie jak cały lukier, co oznacza, że bez względu na to, jakiego wyboru dokonasz, wszystko będzie miało ten sam smak.
Była to zagrywka jednego sfrustrowanego gracza, który zdecydował się zapłacić firmie Fuss Cupcakes 1005 dolarów za takie zlecenie, ale w ciągu godziny od ogłoszenia jego sprytnego planu, kolejni fani wpłacili poprzez PayPal jeszcze więcej pięniedzy. Wszystkie datki zostały nagrodzone możliwością dołączenia osobistej wiadomości do tortów, podczas gdy reszta gotówki została przekazana firmie Full Paragon.
BioWare odebrało babeczki i przekazało je do Edmonton Youth Center.
Niezależnie od tego, jakie są wasze poglądy, jest to całkiem sprytne wbicie szpilki i prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaka wynikła z tej całej katastrofy. Niektórzy nazywają to zagranie "niewiarygodnie pasywno-agresywnym", ale inni zaś twierdzą, że jest to bardziej pasywno-agresywnie niewiarygodne. Chrzanić to, debata skończona, dajcie fanom to, czego chcą. Zasłużyli na to.
Źródło: Destructoid.com
Eksperymenty syfilisowe w Gwatemali były prowadzonymi przez Stany Zjednoczone eksperymentami na ludziach, przeprowadzanymi w Gwatemali w latach 1946-1948. Eksperymentami kierował lekarz John Charles Cutler, który uczestniczył również w późnej fazie eksperymentu kiłowego w Tuskegee. Lekarze zarażali żołnierzy, prostytutki, więźniów i chorych psychicznie syfilisem i innymi chorobami przenoszonymi drogą płciową, bez świadomej zgody badanych. W wyniku eksperymentu zginęły co najmniej 83 osoby. Badania serologiczne kontynuowano do 1953 r. z udziałem tych samych narażonych grup społecznych oraz dzieci z państwowych szkół, sierocińca i wiejskich miasteczek, jednak celowe zarażanie pacjentów zakończyło się wraz z zakończeniem pierwotnych badań. 1 października 2010 r. prezydent USA, sekretarz stanu oraz sekretarz ds. zdrowia i usług oficjalnie przeprosili Gwatemalę za naruszenie zasad etycznych, które miało miejsce. Gwatemala potępiła ten eksperyment jako zbrodnię przeciwko ludzkości i tamtejsze władze wniosły pozew sądowy.
Kontekst historyczny
Od 1947 roku prowadzono badania nad zapobieganiem syfilisowi na królikach poprzez wstrzykiwanie penicyliny. Mniej więcej w tym samym czasie specjaliści medyczni, w tym amerykański chirurg generalny dr Thomas Parran, starali się poszerzyć wiedzę na temat chorób przenoszonych drogą płciową i odkryć bardziej skuteczne metody leczenia u ludzi. Wraz z początkiem II wojny światowej, ten nacisk na nową wiedzę stał się silniejszy i zdobył więcej zwolenników. Było to w dużej mierze spowodowane wysiłkiem, aby chronić amerykańską populację wojskową przed rosnącymi infekcjami chorób wenerycznych, takich jak rzeżączka, a także szczególnie bolesnym reżimem profilaktyki, który obejmował wstrzykiwanie proteinianu srebra do penisów badanych. W tym czasie szacowano, że choroby weneryczne dotkną 350 tys. żołnierzy, co równałoby się z likwidacją dwóch dywizji zbrojnych w ciągu roku. Koszty tych strat, które w tamtym czasie wyniosłyby około 34 milionów dolarów, spowodowały pilne przyspieszenie badań nad metodami leczenia chorób wenerycznych.
Pierwszym eksperymentem, który nastąpił po naciskach na nowe osiągnięcia w leczeniu STD i środkach zapobiegawczych, były eksperymenty więzienne w Terre Haute w latach 1943-1944, prowadzone i wspierane przez część tych samych osób, które brały udział w gwatemalskich eksperymentach z syfilisem zaledwie kilka lat później. Celem tego eksperymentu było znalezienie bardziej odpowiedniej profilaktyki STD poprzez zarażenie rzeżączką osób zapisujących się spośród populacji więziennej. Choć początkowo pomysł wykorzystania ludzi budził kontrowersje, poparcie dr Thomasa Parrana i oficera wykonawczego Korpusu Medycznego Armii Stanów Zjednoczonych, pułkownika Johna A. Rodgersa, pozwoliło dr Johnowi F. Mahoneyowi i dr Cassiusowi J. Van Slyke na rozpoczęcie eksperymentów. Dr John Cutler, młody współpracownik dr Mahoneya, pomagał w prowadzeniu eksperymentów, a następnie stanął na czele eksperymentów z syfilisem w Gwatemali.
Eksperymenty w Terre Haute były prekursorem eksperymentów gwatemalskich. Jako pierwsze pokazały, jak gorliwie przywódcy wojskowi naciskali na nowe osiągnięcia w walce z chorobami wenerycznymi i ich gotowość do zarażania ludzi, a także wyjaśniły, dlaczego klinicyści prowadzący badania wybrali Gwatemalę - aby uniknąć ograniczeń etycznych związanych z indywidualną zgodą, innych niekorzystnych konsekwencji prawnych i złego rozgłosu.
Klinicyści prowadzący badania
Eksperymentami kierował lekarz United States Public Health Service - John Charles Cutler, który wcześniej brał udział w podobnych eksperymentach więziennych w Terre Haute, w których wybranych ochotników zarażano rzeżączką.
Cutler brał również później udział w późnych etapach eksperymentu z kiłą w Tuskegee. Podczas gdy w eksperymencie Tuskegee śledzono naturalny rozwój kiły u osób już zarażonych, w Gwatemali lekarze celowo zarażali zdrowe osoby chorobami, z których część może być śmiertelna, jeśli nie jest leczona. Wydaje się, że celem badania było określenie wpływu penicyliny na zapobieganie i leczenie chorób wenerycznych. Badacze płacili prostytutkom zarażonym kiłą za uprawianie seksu z więźniami, podczas gdy inne osoby były zarażane poprzez bezpośrednie zaszczepienie im bakterii. Poprzez celowe narażenie na rzeżączkę, kiłę i chancroid, w eksperymentach wzięło udział łącznie 1308 osób. Z tej grupy, w przedziale wiekowym 10-72 lata, 678 osób (52%) można uznać za poddane jakiejś formie leczenia. Ukrywając się przed społeczeństwem, John Charles Cutler wykorzystywał zdrowe osoby w celu udoskonalenia tego, co nazywał "czystą nauką."
Dr John F. Mahoney prowadził eksperymenty w więzieniu Terre Haute i nadzorował dr Cutlera podczas eksperymentu z syfilisem w Gwatemali. Mahoney ukończył studia medyczne w 1914 roku, a cztery lata później został mianowany asystentem chirurga w United States Public Health Service. Do 1929 roku dr Mahoney pracował jako dyrektor Laboratorium Badań nad Chorobami Wenerycznymi na Staten Island, gdzie w 1943 roku rozpoczęły się eksperymenty w Terre Haute, tam też po raz pierwszy asystował mu Cutler. Po zaprzestaniu eksperymentów w Terre Haute z powodu braku możliwości precyzyjnego zakażenia uczestników rzeżączką, dr Mahoney zajął się badaniem wpływu penicyliny na kiłę. Jego badania wykazały ogromny sukces w leczeniu penicyliną i armia amerykańska przyjęła ją do receptury STD. Chociaż wydawało się to obiecujące, Mahoney i jego współpracownicy kwestionowali długoterminową skuteczność eliminacji choroby całkowicie u ludzi. Mahoney, Cutler i inni badacze uważali, że mniejsza, bardziej kontrolowana grupa osób do badań byłaby bardziej pomocna w znalezieniu tego lekarstwa. Doprowadziło to do wykorzystania obywateli Gwatemali jako uczestników badania.
Genevieve Stout była pracownikiem Pan American Sanitary Bureau, która promowała i ustanowiła badania serologiczne w gwatemalskich laboratoriach. Zainicjowała VDRL i Centrum Szkoleniowe w Ameryce Środkowej począwszy od 1948 roku i pozostała w Gwatemali do 1951 roku. Tutaj przeprowadziła kilka niezależnych eksperymentów serologicznych do badań nad STD po dr Cutlerze.
Dr Funes i dr Salvado byli również pracownikami Pan American Sanitary Bureau, którzy pozostali w Gwatemali po zakończeniu pracy dr Cutlera. Chcąc rozwijać swoją karierę zawodową, zdecydowali się pozostać i kontynuować obserwacje uczestników eksperymentów nad syfilisem, np. poprzez zbieranie danych od sierot, więźniów, pacjentów psychiatrycznych i dzieci szkolnych. Takie okresowe zbieranie danych polegało na pobieraniu próbek krwi i nakłuciach lędźwiowych od uczestników. Dane były wysyłane z powrotem do Stanów Zjednoczonych, gdzie wiele z tych próbek krwi wykazało pozytywny wynik testu na syfilis. Dr Funes zbierał próbki od uczestników do 1953 roku.
Przeprosiny i odpowiedź
Informacje na temat tych eksperymentów odkryła profesor Susan Mokotoff Reverby z Wellesley College. Reverby znalazła te dokumenty w 2005 roku podczas śledztwa nad badaniami nad syfilisem w Tuskegee, w zarchiwizowanych papierach Cutlera, i podzieliła się swoimi odkryciami z przedstawicielami rządu Stanów Zjednoczonych.
Francis Collins, dyrektor NIH w momencie ujawnienia tych doniesień, nazwał eksperymenty "mrocznym rozdziałem w historii medycyny" i dodał, że współczesne przepisy zabraniają prowadzenia badań na ludziach bez świadomej zgody.
W październiku 2010 roku rząd Stanów Zjednoczonych oficjalnie przeprosił i ogłosił, że łamanie praw człowieka w tych badaniach medycznych jest nadal potępiane, niezależnie od tego, ile czasu upłynęło. Po przeprosinach Barack Obama zażądał 24 listopada 2010 roku przeprowadzenia śledztwa przez Prezydencką Komisję do Badania Problemów Bioetycznych. Komisja doszła dziewięć miesięcy później do wniosku, że eksperymenty "wiązały się z rażącym naruszeniem etyki, ocenianym zarówno w świetle dzisiejszych standardów, jak i rozumienia samych badaczy". We wspólnym oświadczeniu Sekretarz Stanu Hillary Clinton i Sekretarz Zdrowia i Usług Społecznych Kathleen Sebelius powiedziały:
Choć wydarzenia te miały miejsce ponad 64 lata temu, jesteśmy oburzeni, że tak naganne badania mogły być prowadzone pod przykrywką zdrowia publicznego. Głęboko żałujemy, że do tego doszło i przepraszamy wszystkie osoby, które zostały dotknięte tak odrażającymi praktykami badawczymi. Zachowanie prezentowane podczas badań nie reprezentuje wartości USA, ani naszego zaangażowania na rzecz godności ludzkiej i wielkiego szacunku dla mieszkańców Gwatemali.
Prezydent Barack Obama przeprosił prezydenta Álvaro Coloma, który nazwał eksperymenty "zbrodnią przeciwko ludzkości".
- Z raportu jasno wynika, że amerykańscy badacze rozumieli głęboko nieetyczną naturę badań. W rzeczywistości gwatemalskie badania nad syfilisem były prowadzone akurat w czasie, gdy w Norymberdze (grudzień 1946 - sierpień 1947) rozwijał się "Proces Lekarzy", w którym 23 niemieckich lekarzy stanęło przed sądem za udział w nazistowskich programach eutanazji lub eksperymentów medycznych na więźniach obozów koncentracyjnych - oznajmił Obama.
Rząd USA zwrócił się do Instytutu Medycyny o przeprowadzenie przeglądu tych eksperymentów począwszy od stycznia 2011 roku.
Źródło: Wikipedia
Pomimo faktu, że klimat Islandii nie jest idealny do uprawy bananów, kraj ten posiada prawdopodobnie największą w Europie plantację bananów. Znajdująca się w szklarni w miejscowości Reykir w południowej Islandii, plantacja bananów jest zarządzana przez Islandzki Uniwersytet Rolniczy. Roczne zbiory są jednak dość niskie, wynoszą zaledwie 500-2000 kg rocznie.
Banany po raz pierwszy posadzono na Islandii w 1941 roku. Wykorzystując tanią energię geotermalną do ogrzewania szklarni i tanią elektryczność do oświetlania w najciemniejszych miesiącach, można było uprawiać banany na środku północnego Atlantyku. Cła importowe na produkty spożywcze i owoce sprawiły, że islandzkie banany były konkurencyjne, a Islandczycy spożywali banany produkowane w kraju do późnych lat 50. Jednak od 1959 roku wszystkie banany sprzedawane w sklepach pochodzą z importu.
Twierdzenie, że Islandia ma największą plantację bananów w Europie zostało zakwestionowane przez grupę sceptyków. Ponieważ jest to jednak intrygująca historia, przetrwała wszelkie próby sprostowania. Jednym z argumentów używanych przez "obóz zwolenników Islandii jako największego producenta bananów w Europie" jest to, że Hiszpania, największy europejski producent bananów, w rzeczywistości uprawia banany na Wyspach Kanaryjskich, które są częścią Afryki, a nie Europy, co czyni te banany afrykańskimi, a nie europejskimi.
Plantacja bananów w Reykir jest prowadzona przez Islandzki Uniwersytet Rolniczy, który uprawia banany w swojej stacji badawczej w Reykir od lat 50. ubiegłego wieku. Od tego czasu banany pozostają w całkowitej izolacji, chronione przed kontaktem z chorobami roślin, w tym z chorobą panamską, która obecnie dziesiątkuje światowe plantacje bananów. Wiele osób obawia się, że choroba ta, wywoływana przez grzyby, może zniszczyć banany Cavendish, które są obecnie najczęściej spożywanym rodzajem tych owoców.
Guðríður Helgadóttir, który zarządza stacją badawczą w Reykir, powiedział islandzkiej National Broadcasting Service, że izolacja islandzkich bananów może stać się bardzo ważna w najgorszym scenariuszu. - Kto wie, może będziemy mieli w rękach coś bardzo cennego - skwitował.
Źródło: Iceland Magazine
W 1975 roku Gary Dahl wprowadził na rynek kolekcjonerską zabawkę o wdzięcznej nazwie "Pet Rock". Były to gładkie kamienie z meksykańskiej plaży Rosarito. Sprzedawano je jak żywe zwierzęta domowe, w niestandardowych kartonowych pudełkach, w komplecie ze słomą i otworami do oddychania. Szał na ten produkt trwał około sześciu miesięcy, kończąc się po krótkim wzroście sprzedaży w okresie świątecznym w grudniu 1975 roku. Chociaż do lutego 1976 roku zostały zdyskontowane ze względu na niższą sprzedaż, Dahl sprzedał ponad milion Pet Rocks (za 4 dolary za sztukę) i stał się milionerem.
Za zarobione pieniądze Dahl otworzył bar o nazwie "Carry Nations" w centrum Los Gatos w Kalifornii, co było nawiązaniem do aktywistki Carrie Nation. Dahl kontynuował pracę w reklamie, jednak przez lata unikał wywiadów, ponieważ "banda czubków" nękała go pozwami i groźbami. Jak sam skomentował w 1988 roku: - Czasami patrzę wstecz i zastanawiam się, czy moje życie byłoby prostsze, gdybym tego nie zrobił.
Rozwój
W kwietniu 1975 roku, będąc w barze z przyjacielem, Gary Dahl słuchał, jak jego znajomi narzekają na swoje zwierzęta domowe, co podsunęło mu pomysł na idealnego "pupilka" - kamień. Taki zwierzak nie musiałby być karmiony, wyprowadzany na spacer, kąpany ani czesany, nie mógłby umrzeć, zachorować ani być nieposłusznym. Dahl powiedział, że miały to być idealne zwierzęta domowe i żartował z tego ze swoimi przyjaciółmi. Mężczyzna wziął jednak swój pomysł na "zwierzaka" na poważnie i opracował instrukcję obsługi zwierzęcia kamiennego. Instrukcja była pełna kalamburów i gagów, które odnosiły się do kamienia jako prawdziwego zwierzaka.
Największym wydatkiem Dahla było wykrawanie i produkcja pudełek. Kamienie kosztowały tylko jednego centa za sztukę, a słoma była prawie za darmo. W przypadku pierwszego nakładu książeczek, Dahl miał zlecenie drukarskie dla klienta i "przyczepił" książeczkę z pet rock do głównego zlecenia. W ten sposób powstała partia, która wymagała jedynie przycięcia, prawie bez żadnych kosztów.
Marketing
W zestawie znajdował się 32-stronicowy oficjalny podręcznik szkoleniowy zatytułowany: "The Care and Training of Your Pet Rock", zawierający instrukcje, jak prawidłowo wychowywać i dbać o swojego nowego Pet Rocka (celowo brakowało instrukcji dotyczących karmienia, kąpieli i tak dalej). Instrukcja zawierała gagi, kalambury i żarty, a także wymieniała kilka komend, których można było nauczyć nowego zwierzaka. Podczas gdy "siad" i "zostań" były łatwe do opanowania, "przewrócenie się" wymagało zazwyczaj dodatkowej pomocy ze strony tresera. "Chodź", "stój" i "daj łapę" okazały się prawie niemożliwe do nauczenia; jednak "atak" był dość prosty (również z dodatkową pomocą siły właściciela).
Pet Rock stał się ponownie dostępny do zakupu 3 września 2012 roku. Firmą, która posiada obecnie prawa do znaku towarowego Pet Rock w Stanach Zjednoczonych, jest Rosebud Entertainment.
Źródło: Wikipedia
W tym artykule prezentujemy fakty na temat enigmatycznych ludzi broni, którzy stali za najbardziej osławioną formą rozrywki w starożytnym Rzymie.
1. Nie zawsze byli niewolnikami
Nie wszyscy gladiatorzy byli przyprowadzani na arenę w łańcuchach. Choć większość pierwszych uczestników walk stanowili ludzie z podbitych terenów i niewolnicy, którzy popełnili przestępstwa, inskrypcje nagrobne pokazują, że w I wieku n.e. sytuacja demograficzna zaczęła się zmieniać. Zwabieni dreszczem walki i rykiem tłumu, mężczyźni zaczęli dobrowolnie podpisywać kontrakty ze szkołami gladiatorów w nadziei na zdobycie chwały i nagród pieniężnych. Ci wolni wojownicy byli często zdesperowanymi ludźmi lub byłymi żołnierzami umiejącymi walczyć, ale niektórzy z nich należeli do wyższej klasy patrycjuszy, rycerzy, a nawet senatorów pragnących zademonstrować swój wojenny rodowód.
2. Walki gladiatorów były pierwotnie częścią ceremonii pogrzebowych
Wielu starożytnych kronikarzy opisywało rzymskie igrzyska jako import z Etrusków, ale większość historyków twierdzi obecnie, że walki gladiatorów rozpoczęły się jako krwawy obrzęd wystawiany na pogrzebach bogatych szlachciców. Kiedy wybitni arystokraci umierali, ich rodziny urządzały przy grobach walki pomiędzy niewolnikami lub skazańcami jako rodzaj makabrycznej pochwały cnót, jakimi dana osoba wykazała się za życia. Według rzymskich pisarzy Tertuliana i Festusa, ponieważ Rzymianie wierzyli, że ludzka krew pomaga oczyścić duszę zmarłego, zawody te mogły być również prymitywnym substytutem ofiary z ludzi. Igrzyska pogrzebowe zyskały na znaczeniu za panowania Juliusza Cezara, który na cześć zmarłego ojca i córki zorganizował walki setek gladiatorów. Widowiska cieszyły się ogromną popularnością, a pod koniec I wieku p.n.e. urzędnicy państwowi zaczęli organizować igrzyska finansowane przez państwo, aby w ten sposób zaskarbić sobie przychylność mas.
3. Nie zawsze walczyli na śmierć i życie
Hollywoodzkie filmy i programy telewizyjne często przedstawiają walki gladiatorów jako krwawą jatkę, ale większość walk odbywała się według dość ścisłych zasad i przepisów. Zawody były zazwyczaj pojedynczymi walkami pomiędzy dwoma mężczyznami o podobnym wzroście i doświadczeniu. Sędziowie nadzorowali przebieg walki i prawdopodobnie przerywali ją, gdy tylko jeden z uczestników został poważnie ranny. Pojedynek mógł nawet zakończyć się remisem, jeśli tłum znudził się długą i przeciągającą się walką, a w rzadkich przypadkach, jeśli obaj wojownicy urządzili ekscytujące widowisko dla publiczności, pozwalano im opuścić arenę z honorami.
Ponieważ utrzymanie, wyżywienie i szkolenie gladiatorów było kosztowne, ich promotorzy niechętnie patrzyli na ich niepotrzebną śmierć. Trenerzy mogli uczyć swoich wojowników, by ranili, a nie zabijali, a walczący mogli brać na siebie odpowiedzialność za unikanie poważnego ranienia swoich rywali. Mimo to, życie gladiatora było zazwyczaj brutalne i krótkie. Większość z nich dożywała zaledwie połowy dwudziestego roku życia, a historycy szacują, że w jednej na pięć lub jednej na dziesięć walk jeden z uczestników ginął.
4. Słynny gest "kciuka w dół" prawdopodobnie nie oznaczał śmierci
Jeśli gladiator został ciężko ranny lub odrzucił broń w geście poddania się, jego los pozostawał w rękach widzów. W zawodach rozgrywanych w Koloseum cesarz miał ostateczny głos w sprawie tego, czy pokonany wojownik przeżyje czy umrze, ale władcy i organizatorzy walk często pozwalali podejmować decyzje widowni. Obrazy i filmy często pokazują tłumy, które gestem "kciuka w dół" pokazywały, że zhańbiony gladiator powinien zostać wykończony, ale może to nie być zgodne z prawdą. Niektórzy historycy uważają, że znakiem oznaczającym śmierć mógł być kciuk w górę, podczas gdy zamknięta pięść z dwoma wyciągniętymi palcami, kciuk w dół, a nawet machnięcie chusteczką mogło sygnalizować litość. Jakikolwiek gest był używany, zazwyczaj towarzyszyły mu przeszywające uszy okrzyki "Puśćcie go!" lub "Zabijcie go!". Jeśli tłum tego chciał, zwycięski gladiator dokonywał okrutnego dokończenia sprawy, wbijając przeciwnikowi nóż między łopatki lub przez szyję do serca.
5. Byli oni zorganizowani w różne klasy i typy
Do czasu otwarcia Koloseum w 80 r. n.e. igrzyska gladiatorów przekształciły się z żywiołowych walk na śmierć i życie w dobrze zorganizowany krwawy sport. Walczący zostali podzieleni na klasy w oparciu o ich osiągnięcia, poziom umiejętności i doświadczenie, a większość z nich specjalizowała się w określonym stylu walki i zestawie broni. Najbardziej popularni byli "thraeces" i "murmillones", którzy walczyli mieczem i tarczą, ale byli też "equites", którzy wjeżdżali na arenę konno, "essedarii", którzy walczyli z rydwanów; i "dimachaerus", który mógł władać dwoma mieczami naraz. Spośród wszystkich popularnych typów gladiatorów najbardziej niezwykły był chyba "retiarius", który był uzbrojony tylko w sieć i trójząb. Wojownicy ci starali się uwięzić przeciwnika siecią przed atakiem, ale jeśli im się to nie udawało, pozostawali niemal całkowicie bezbronni.
6. Rzadko walczyli przeciwko zwierzętom
Koloseum i inne rzymskie areny często kojarzone są z makabrycznymi polowaniami na zwierzęta, ale gladiatorzy rzadko brali w nich udział. Starcia z dzikimi bestiami były zarezerwowane dla "venatores" i "bestiarii", specjalnych klas wojowników, którzy walczyli ze wszystkim, od jeleni i strusi po lwy, krokodyle, niedźwiedzie, a nawet słonie. Polowania na zwierzęta były zazwyczaj wydarzeniem otwierającym igrzyska i nie było niczym niezwykłym, że podczas jednego widowiska zabijano wiele nieszczęsnych stworzeń. Dziewięć tysięcy zwierząt zostało zabitych podczas 100-dniowej ceremonii z okazji otwarcia Koloseum, a kolejne 11 tysięcy zabito w ramach 123-dniowego festiwalu zorganizowanego przez cesarza Trajana w II wieku n.e. Podczas gdy większość zwierząt zabijano dla sportu, inne tresowano do wykonywania sztuczek, a nawet stawiano przeciwko sobie w walkach. Dzikie zwierzęta służyły również jako popularna forma egzekucji. Skazani przestępcy i chrześcijanie byli często rzucani na pożarcie wygłodniałym psom, lwom i niedźwiedziom w ramach atrakcji dnia.
7. Kobiety również walczyły na arenie
Niewolnice były regularnie skazywane na arenę razem ze swoimi męskimi odpowiednikami, ale kilka obywatelek z własnej woli sięgało po miecz. Historycy nie są pewni, kiedy kobiety po raz pierwszy stanęły do walki jako gladiatorzy, ale już w I wieku n.e. stały się one częstym elementem igrzysk. W patriarchalnej kulturze rzymskiej te wojowniczki mogły nie być traktowane poważnie - cesarz Domicjan lubił przeciwstawiać kobiety karłom - ale wydaje się, że kilka z nich sprawdziło się w pojedynczych walkach. Marmurowa płaskorzeźba z około II wieku n.e. przedstawia walkę pomiędzy dwiema kobietami zwanymi "Amazonką" i "Achillą", które, jak głosi napis, walczyły aż do ogłoszenia honorowego remisu. Kobiety brały również udział w polowaniach na zwierzęta, ale ich pobyt na arenie mógł dobiec końca około roku 200 n.e., kiedy to cesarz Septymiusz Sewerus zakazał im udziału w igrzyskach.
8. Niektórzy gladiatorzy organizowali się w związki zawodowe
Mimo że regularnie byli zmuszani do walki na śmierć i życie, gladiatorzy postrzegali siebie jako rodzaj bractwa, a niektórzy nawet organizowali się w związki, lub "collegia", z wybranymi przez siebie przywódcami i bóstwami opiekuńczymi. Kiedy wojownik ginął w walce, grupy te zapewniały swojemu towarzyszowi odpowiedni pogrzeb i napis na grobie, honorujący jego osiągnięcia na arenie. Jeśli zmarły miał żonę i dzieci, dbano również o to, by rodzina otrzymała pieniężną rekompensatę za poniesioną stratę.
9. Kilku cesarzy rzymskich brało udział w inscenizowanych walkach gladiatorów
Organizowanie igrzysk gladiatorów było dla rzymskich cesarzy łatwym sposobem na zdobycie miłości ludu, ale kilku z nich poszło o krok dalej i rzeczywiście wzięło udział w walkach. Kilku władców wystąpiło na arenie, w tym Kaligula, Tytus i Hadrian - choć najprawdopodobniej w ściśle kontrolowanych warunkach lub z tępymi ostrzami. Obłąkany cesarz Kommodus, doskonale władający włócznią, często próbował zadziwić tłumy, zabijając niedźwiedzie i pantery z bezpiecznej, podniesionej platformy. Brał też udział w kilku walkach gladiatorów, ale zazwyczaj z niedoświadczonymi zawodnikami lub przerażonymi i słabo uzbrojonymi widzami. Kiedy nieuchronnie wygrywał te zawody, Commodus nagradzał się ogromną sumą miliona rzymskich monet rozmiennych - sestercjuszy.
10. Gladiatorzy często stawali się celebrytami i symbolami seksu
Choć rzymscy historycy często opisywali ich jako niecywilizowanych brutali, gladiatorzy zdobyli ogromną sławę wśród niższych klas społecznych. Ich portrety zdobiły ściany wielu miejsc publicznych, dzieci bawiły się ulepionymi z gliny figurkami gladiatorów, a najbardziej utytułowani zawodnicy reklamowali nawet swoje produkty, podobnie jak dzisiejsi czołowi sportowcy. Słynęli oni również z tego, że potrafili rozkochać w sobie kobiety. Graffiti z Pompejów opisuje jednego wojownika, który "łapie dziewczęta nocą w swoją sieć" i kolejnego, który jest "rozkoszą wszystkich dziewcząt". Wiele kobiet nosiło spinki do włosów i inną biżuterię zanurzoną w krwi gladiatorów, a niektóre nawet mieszały pot gladiatorów - uważany wówczas za afrodyzjak - z kremami do twarzy i innymi kosmetykami.
Źródło: History.com
Sukcesja wdowia była praktyką polityczną stosowaną w niektórych krajach na początku XX wieku, polegającą na tym, że zmarły polityk był bezpośrednio zastępowany przez wdowę lub wdowca po nim, w drodze wyborów lub bezpośredniego powołania na stanowisko. Wiele z pierwszych kobiet, które sprawowały urząd polityczny w epoce nowożytnej, uzyskało swoje stanowiska dzięki tej właśnie praktyce. Zdarzało się również, że politycy rezygnowali z danego urzędu, a ich rolę przejmowali małżonkowie (bez "konieczności" zgonu).
We wcześniejszych latach kobiety, które obejmowały urząd w drodze sukcesji wdowiej, rzadko stawały się znaczącymi politykami, lecz były uważane jedynie za osoby zajmujące miejsce, których główną rolą było utrzymanie mandatu i głosów dla partii, a tym samym uniknięcie ryzyka przedłużającej się walki o nominację między wyborami. Praktyka ta była również czasami postrzegana jako sposób na zapewnienie kobiecie wsparcia finansowego w związku z utratą głównego dochodu jej rodziny.
Oczekiwano wówczas, że wdowa będzie pełniła swoją funkcję tylko do następnych wyborów, po których ustąpi i pozwoli swojej partii wybrać nowego kandydata. Po przejściu Effiegene Locke Wingo na emeryturę z Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych w 1932 roku, New York Sun napisał:
Niektóre z kobiet, które odziedziczyły miejsce w Kongresie, wykazały się indywidualnymi zdolnościami, ale o większości z nich można powiedzieć, że z godnością i w dobrym guście podporządkowały się fałszywemu kodeksowi rycerskiemu, służyły bez rozgłosu i opuszczały Kapitol po cichu, zastanawiając się, co mieli na myśli mężczyźni, którzy wymyślili termin "przejęcia władzy przez dziedziczenie".
W jednym niezwykłym kanadyjskim przypadku Martha Black zastąpiła swojego męża George'a w Izbie Gmin Kanady, gdy ten nie umarł, a jedynie tymczasowo ustąpił ze stanowiska z powodów zdrowotnych. W następnych wyborach Martha ustąpiła, a George powrócił na urząd. Inna nietypowa sytuacja miała miejsce w Stanach Zjednoczonych, kiedy Katherine G. Langley została wybrana na miejsce swojego żyjącego męża Johna W. Langleya, po tym jak został on skazany za sprzedaż alkoholu w czasach prohibicji.
Wraz z ewolucją roli kobiet w polityce, wiele z tych, które po raz pierwszy objęły urząd w ramach sukcesji wdowiej, rozpoczęło długą i wyróżniającą się karierę. Margaret Chase Smith została najdłużej urzędującą kobietą w historii Senatu Stanów Zjednoczonych i pierwszą kobietą, której nazwisko zostało umieszczone w nominacji na kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych na konwencji jednej z głównych partii. Edith Nourse Rogers została najdłużej urzędującą kobietą w historii Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych, a Mary Ellen Smith zdobyła zaszczyt bycia pierwszą kobietą mianowaną na stanowisko w gabinecie, a także pierwszą kobietą, która została przewodniczącą zgromadzenia ustawodawczego, zarówno w Kanadzie, jak i w całym Imperium Brytyjskim.
W Sri Lance Sirimavo Bandaranaike, która zastąpiła swojego zamordowanego męża, była długoletnim premierem i przywódcą partii.
Chociaż wdowy są nadal sporadycznie mianowane lub wybierane na stanowiska polityczne po śmierci męża, praktyka ta nie jest tak powszechna w czasach współczesnych, w których kobiety są w stanie objąć coraz bardziej znaczące role w polityce w oparciu o własne talenty i doświadczenie, a nie jako "placeholders". Ponadto niektórym osobom, takim jak Sonia Gandhi w Indiach czy Grace MacInnis w Kanadzie, zdarzyło się piastować urząd polityczny i być wdową po wcześniejszym urzędniku, ale nie są to prawdziwe "sukcesje wdowie", ponieważ nie były one bezpośrednimi następcami zmarłych mężów.
Przykłady godne uwagi
Argentyna - María Estela Martínez de Perón, pierwsza kobieta-prezydent Argentyny
Australia - Millie Peacock, pierwsza kobieta wybrana do parlamentu stanu Wiktoria - po przejściu na emeryturę powiedziała: "Parlament to nie miejsce dla kobiety"
Kanada - Cora Taylor Casselman, Jennifer Cossitt, Eloise Jones, Margaret Mary Macdonald, Sarah Ramsland, Margaret Rideout
Japonia - Keiko Nagaoka, Nobuko Okashita
Nowa Zelandia - Mary Grigg (pierwsza posłanka z ramienia Partii Narodowej), Elizabeth McCombs (pierwsza deputowana, zastąpiona przez syna), Iriaka Rātana (pierwsza posłanka z plemienia Māori)
Zjednoczone Królestwo - Agnes Hardie z okręgu Glasgow Springburn w Szkocji, Irene Adams z okręgu Paisley North w Szkocji, Lena Jeger z okręgu Holborn i St Pancras South w Londynie, Beatrice Wright z okręgu Bodmin w Kornwalii, Gill Furniss z Sheffield Brightside i Hillsborough w Yorkshire.
Posłanki, które zrezygnowały z mandatów: Nancy Astor została pierwszą w historii brytyjską posłanką do parlamentu, która objęła mandat po tym, jak jej mąż Waldorf został powołany do Izby Lordów. Astor była posłanką do Plymouth Sutton w Devon. W wyborach powszechnych w 2019 roku dwóch konserwatywnych posłów ustąpiło wśród kontrowersji i zostało zastąpionych przez swoje żony: Natalie Elphicke, żona Charliego Elphicke w Dover w Kent oraz Kate Griffiths, żona Andrew Griffithsa w Burton w Staffordshire.
Stany Zjednoczone - Nellie Tayloe Ross, która była pierwszą kobietą gubernatorem stanu USA, zastąpiła swojego męża na stanowisku gubernatora Wyoming.
Andrea Seastrand zastąpiła swojego męża Erica Seastranda na stanowisku członka Zgromadzenia Stanowego Kalifornii w 29. okręgu.
Florence Shoemaker Thompson, która jako pierwsza kobieta szeryf przeprowadziła egzekucję.
Źródło: Wikipedia
Niemal każdy obywatel Stanów Zjednoczonych jest zaznajomiony z pojęciem "Prawa Głupiego Kierowcy" funkcjonującego na terenie Arizony. Nazwa ta z pewnością budzi zaciekawienie - więc o co w tym wszystkim chodzi?
Przydomek "Stupid Motorist Law" został nadany sekcji 28-910 z Arizona Revised Statutes. W telegraficznym skrócie prawo to mówi, że jeśli kierowca omija barykadę zamykającą drogę z powodu wysokiej wody, to osobnik ten będzie płacić za ratunek, jeśli utkną w wodzie i personel ratowniczy będzie zmuszony wydobyć ich na bezpieczny grunt.
Redaktorzy KOLD News rozmawiali z personelem ratowniczym o prawie i usłyszeli, że nadal zdarzają się nieroztropni kierowcy w południowej Arizonie, do których najwyraźniej nie dociera powaga sytuacji. Jednym z problemów jest to, że o ile powszechnie wiadomo, nikt nie został o coś takiego oskarżony na mocy prawa.
Pełne brzmienie prawa można znaleźć poniżej:
28-910. Odpowiedzialność za działania ratownicze na obszarach powodziowych; definicje
A. Kierujący pojazdem na ulicy publicznej lub autostradzie, która jest tymczasowo objęta wzrostem poziomu wody, w tym wód gruntowych lub przelewem wody, i która jest zabarykadowana z powodu powodzi, jest odpowiedzialny za koszty wszelkich działań ratunkowych, które są wymagane do usunięcia z ulicy publicznej lub autostrady kierowcy lub pasażera pojazdu, który staje się niezdolny do działania na ulicy publicznej lub autostradzie lub pojazdu, który staje się niezdolny do działania na ulicy publicznej lub autostradzie, lub obu.
B. Osoba skazana za naruszenie sekcji 28-693 za wjechanie pojazdem na obszar, który jest tymczasowo pokryty przez wzrost poziomu wody, w tym wód gruntowych lub przelewu wody, może być odpowiedzialna za wydatki na wszelkie działania ratunkowe, które są wymagane do usunięcia z tego obszaru kierowcy lub jakiegokolwiek pasażera pojazdu, który staje się niezdatny do użytku na tym obszarze lub pojazdu, który staje się niezdatny do użytku na tym obszarze, lub obu.
C. Wydatki związane z działaniami ratowniczymi obciążają osobę odpowiedzialną za te wydatki zgodnie z podsekcją A lub B niniejszej sekcji. Opłata stanowi dług tej osoby i może być pobierana proporcjonalnie przez agencje publiczne, podmioty nastawione na zysk lub podmioty nienastawione na zysk, które poniosły wydatki. Odpowiedzialność osoby za wydatki związane z reakcją w nagłych wypadkach nie może przekroczyć dwóch tysięcy dolarów za pojedynczy przypadek. Odpowiedzialność nałożona na mocy niniejszej sekcji jest uzupełnieniem, a nie ograniczeniem wszelkiej innej odpowiedzialności, która może być nałożona.
D. Polisa ubezpieczeniowa może wyłączyć pokrycie odpowiedzialności osoby za wydatki związane z reakcją w nagłych wypadkach na mocy niniejszej sekcji.
E. Dla celów niniejszej sekcji:
1. "Wydatki na reakcję w sytuacji kryzysowej" oznaczają uzasadnione koszty poniesione bezpośrednio przez agencje publiczne, podmioty nastawione na zysk lub podmioty nienastawione na zysk, które podejmują odpowiednią reakcję w sytuacji kryzysowej w związku z danym zdarzeniem.
2. "Agencja publiczna" oznacza ten stan oraz każde miasto, hrabstwo, korporację miejską, dystrykt lub inną władzę publiczną, która znajduje się w całości lub w części w tym stanie i która zapewnia usługi policyjne, przeciwpożarowe, medyczne lub inne usługi ratownicze.
3. "Rozsądne koszty" obejmują koszty świadczenia usług policyjnych, przeciwpożarowych, ratowniczych i ratownictwa medycznego na miejscu zdarzenia oraz wynagrodzenia osób, które reagują na zdarzenie, ale nie obejmują opłat naliczanych przez pogotowie ratunkowe, które jest regulowane zgodnie z tytułem 36, rozdział 21.1, artykuł 2.
Źródło: KOLD News 13
Fale ultradźwiękowe aplikowane do poszczególnych części mózgu okazały się zdolne do zmiany nastroju pacjenta. Badania przeprowadzone przez zespół z University of Arizona mogą pewnego dnia doprowadzić do opracowania nielekowych metod leczenia takich schorzeń jak depresja.
Badania opierały się na fakcie, że ultradźwięki wibrują w megahercach z prędkością około 10 milionów drgań na sekundę - mniej więcej w tym samym tempie, w jakim rezonują mikrotubule (struktury białkowe w mózgu związane z nastrojem).
Ultradźwięki są szerzej stosowane do obrazowania struktur anatomicznych za pomocą echa impulsowego, w tym płodów w łonie matki, serca, nerek i innych narządów.
Zespół naukowców kierowany przez dr Stuarta Hameroffa, profesora uniwersyteckich wydziałów anestezjologii i psychologii oraz dyrektora Centrum Badań nad Świadomością, zainteresował się zastosowaniami ultradźwięków po przeczytaniu badań na zwierzętach przeprowadzonych przez jego znajomego z Virginia Polytechnic Institute.
Po zapoznaniu się z wynikami Hameroff postanowił wypróbować tę technikę na ochotnikach cierpiących na przewlekły ból, ale nie wcześniej niż na samym sobie. Umieścił przetwornik ultradźwiękowy przy swojej głowie na 15 sekund, jednak początkowo nie odczuł żadnego efektu. - Po około minucie zacząłem się czuć jak po wypiciu martini - powiedział.
Podniosły nastrój Hameroffa utrzymywał się przez godzinę lub dwie, ale był on świadomy, że mógł to być efekt placebo. Aby dokładniej przetestować tę hipotezę, rozpoczął podwójnie ślepe badanie kliniczne - ostatecznie opublikowane w czasopiśmie Brain Stimulation - z udziałem pacjentów cierpiących na przewlekły ból, w którym ani lekarz, ani pacjent nie wiedzieli, czy urządzenie ultradźwiękowe zostało włączone.
Pacjenci, którzy zostali poddani działaniu ultradźwięków, zgłaszali poprawę nastroju przez okres do 40 minut po zabiegu. Ci zaś, którzy nie byli poddani działaniu ultradźwięków przezczaszkowych, nie zgłaszali żadnej różnicy w nastroju.
Technika ta może być stosowana jako alternatywa dla przezczaszkowej stymulacji magnetycznej w leczeniu depresji klinicznej. Wibracje ultradźwiękowe są niewyczuwalne podczas przechodzenia przez ciało, w przeciwieństwie do fal magnetycznych, które pacjenci mogą odczuwać jako poruszające się w głowie.
Hameroff zatrudnił dwóch kolegów z wydziału psychologii - Jaya Sanguinettego i Johna Allena - aby udoskonalić technikę do stosowania u pacjentów z depresją, początkowo z wykorzystaniem studentów-ochotników.
Doszli oni do wniosku, że najbardziej prawdopodobnym sposobem na wywołanie pozytywnych zmian nastroju u pacjentów jest 30-sekundowy wybuch o częstotliwości 2 megaherców. Osoby leczone w ten sposób zgłaszały "uczucie lekkości lub szczęścia, trochę większe skupienie i koncentrację" - relacjonuje Sanguinetti. Od tego czasu przeprowadzili oni podwójnie ślepą próbę kliniczną, aby wykluczyć efekt placebo, której wyniki są obecnie analizowane.
Sanguinetti twierdzi, że poprawa nastroju następuje, ponieważ ultradźwięki "zwiększają prawdopodobieństwo, że neurony w częściach mózgu związanych z nastrojem będą się uruchamiać".
Ultradźwięki działają na błony neuronów i wspomniane wcześniej mikrotubule. - Ponieważ mikrotubule są ściśle związane z plastycznością synaptyczną i teoretycznie biorą udział w uczeniu się, zapamiętywaniu i świadomym przeżywaniu, ultradźwięki przezczaszkowe mogą być stosowane w różnych zaburzeniach psychicznych i neurologicznych, w tym w depresji, urazowym i niedotlenieniowym uszkodzeniu mózgu, udarze mózgu, uczeniu się, chorobie Alzheimera, zaburzeniach psychicznych i zmianach stanów świadomości - podsumowują autorzy badania.
Naukowcy współpracują z firmą Neurotrek, aby opracować urządzenie, które mogłoby celować w konkretne części mózgu za pomocą ultradźwięków.
Źródło: Wired